Szczęście nie jest dziełem przypadku ani darem bogów.

Szczęście to coś, co każdy z nas musi wypracować dla samego siebie.

/Erich Fromm/

 

Osiem lat temu przechodziłam bardzo trudny okres. Mój świat się rozpadał, a ja razem z nim. Czułam się zupełnie wyczerpana – fizycznie, psychicznie i emocjonalnie. Postanowiłam gdzieś wyjechać, nabrać dystansu i spędzić kilka dni w samotności. Potrzebowałam spokoju, przestrzeni i kontaktu z naturą. Miałam nadzieję, że to uleczy moją poranioną duszę, ukoi znękany umysł i ciało.

Wybrałam grecką wyspę Korfu. Znalazłam, jak mi się wydawało, spokojny hotel tuż nad brzegiem morza. Gdy wieczorem dotarłam na miejsce, hotel okazał się dużo większy niż przypuszczałam i pełen turystów, a plaża dużo mniejsza niż wydawała się na zdjęciach w folderze. Gwar i tłok od którego chciałam odpocząć był tu bardziej intensywny niż gdzie indziej… Byłam przerażona. Nie miałam szansy ucieczki – samolot do kraju odlatywał za tydzień. Następnego dnia po śniadaniu spakowałam do dużej torby ręcznik, trochę owoców, kilka książek (nie wiedziałam, którą z nich zechcę przeczytać), notatnik i iPoda.

Na plaży było już sporo osób. Znalazłam jednak w miarę spokojne miejsce w cieniu dużych, kilkusetletnich drzew oliwnych. Położyłam się na leżaku. Zamknęłam oczy. Moją głowę rozsadzał hałas. Na moje niespokojne myśli nakładał się histeryczny krzyk dzieci i ich rozgorączkowanych matek, pisk rozbawionych nastolatków, jazgot zakochanych par, które całemu światu chciały obwieścić fakt pierwszego w tym roku kontaktu z wodą. Myślałam, że eksploduję.

Czułam się rozpaczliwie bezradna. Przecież nie mogłam uspokoić wszystkich na plaży. Nie byłam w stanie zmusić ich do zachowania ciszy, bo tu oto leży strapiony, umęczony człowiek, który rozpaczliwie potrzebuje spokoju. Nerwowo wyjęłam z torby iPoda i włożyłam słuchawki. Włączyłam spokojną, relaksacyjną muzykę. Wsłuchałam się w nią. Odetchnęłam. Zgiełk plaży rozpłynął się. Leżałam w cieniu drzew, wsłuchując się w muzykę i swój własny oddech, który stawał się coraz bardziej równy i spokojny.

Czas przestał istnieć.

Nie zauważyłam, kiedy plaża opustoszała i nastał wieczór. Owinęłam się ręcznikiem, zdjęłam słuchawki i słuchałam szumu drzew. Oddychałam nimi. Czułam ich spokój, siłę, wytrwałość. Stały tu od kilkuset lat, choć wszystko wokół nich się zmieniło. Trwały tu niezależnie od pory roku, przetrwały upały, susze, ulewy i wiatry. Teraz cierpliwie znosiły obecność hoteli i męczących turystów. Wszystko wokół nich się zmieniło, ale nie one same. Z niewzruszonym spokojem przez cały dzień dawały mi cień, a teraz dzielą się ze mną swoją siłą. Czułam, jak wzmacnia mnie ich energia.

Po powrocie do hotelu zjadłam kolację i poszłam spać. Niczego nie przeczytałam i niczego nie napisałam. Mój kolejny dzień wyglądał dokładnie tak samo, z tym że wieczorem zostałam na plaży trochę dłużej. Bardziej świadomie czułam siłę drzew. Ich spokój wypełniał mnie. Gdy kilka metrów ode mnie usiadała zakochana para, przyjęłam ich obecność z opanowaniem, a widok kochających się ludzi sprawił mi nawet pewną radość.

Następny dzień miał wyglądać tak samo jak poprzednie. Jak zwykle przyszłam na plażę z torbą wypchaną książkami i postanowieniem, że powinnam aktywnie wykorzystać ten czas. Rozwijać się, czytając i pisząc. Jednak po raz kolejny sięgnęłam po iPoda. Zanim założyłam słuchawki, dotarło do mnie, że hałas wcale mi nie przeszkadza. Zdziwiłam się. Leżałam, obserwując ludzi. Krzyki dzieci, piski nastolatków, euforia zakochanych zlały się z moim oddechem i szumem drzew. Otaczające mnie dźwięki zaczęłam odbierać jako radosny głos życia. Wokół mnie było ŻYCIE! Czułam, jak czerpię siłę nie tylko z drzew, ale także z kamieni, piasku, morza, wiatru i odgłosów ludzi, którzy są wokół mnie. Poczułam, że mój wewnętrzny spokój wkrótce rozwiąże wszystkie moje problemy. Spokój. Czułam w sobie zupełny spokój. To było kojące, piękne i radosne doznanie. Doświadczyłam jednak czegoś głębszego – poczucia całkowitej jedności ze światem. Rozpływałam się w nim, stapiałam się z nim w jedno, pełne, doskonałe, drżące życie. Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna uśmiechałam się. Tak po prostu.

Takich chwil się nie zapomina.

Leżąc na plaży, nie zmieniłam świata. Zmiana nastąpiła we mnie. Dzieci nadal krzyczały, ich matki gorączkowały się, a nastolatki piszczały. Wokół mnie panowało takie samo szaleństwo, a jednak ja zupełnie inaczej reagowałam na te same okoliczności. Był we mnie spokój, zrozumienie i całkowita akceptacja.

Zastanawiałam się, w jaki sposób zatrzymać w sobie to uczucie, gdy wrócę do Warszawy. Nie mogę przecież spędzić życia, leżąc na plaży. Nie mogę też spowodować, by otaczali mnie tylko mili ludzie i zdarzały mi się jedynie dobre sytuacje. W codziennym życiu spotyka mnie wiele wyzwań i napięć, mnóstwo wydarzeń, nad którymi nie będę mieć kontroli. Jak sobie z nimi radzić i w normalnym świecie odnaleźć ten sam wewnętrzny spokój? Nie przeżywamy przecież mistycznych doznań, biegnąc rano do pracy, stojąc w korkach czy kupując ziemniaki.

Pragnęłam, by to uczucie nie stało się jedynie odległym wspomnieniem z wakacji, ale elementem mojej codzienności. Czy to możliwe? Byłam pewna, że tak. Gdy odnalazłam prawdziwą siebie, nie chciałam znowu się zagubić – w stresie, rachunkach, nowych sukienkach, zawodowych i osobistych wyzwaniach, wiadomościach z pierwszych stron gazet czy oczekiwaniach innych ludzi.

Ten spokój, harmonia, akceptacja, wewnętrzna mądrość, optymizm, siła, wiara, nadzieja, łagodność, dobro – to byłam prawdziwa ja. Poczułam to. I pokochałam. I nie chciałam już nigdy więcej siebie zdradzić, zostawić, utracić. Postanowiłam siebie ochronić. Zrozumiałam, że to, co w sobie odnalazłam i poczułam jest istotą każdego człowieka. Również Ciebie 🙂

Gdy opowiedziałam o swoim doświadczeniu bratu, stwierdził, że leżąc na plaży, weszłam w stan głębokiej medytacji. W naturalny sposób, nie znając żadnych technik, korzystałam z oczyszczającej mocy oddechu. Kierując się intuicją połączyłam medytację (o której wcześniej nic nie wiedziałam) i uzdrawiającą moc żywiołów natury. Doświadczyłam tego, czego uczą nauczyciele duchowi poprzez jogę i medytację – poczucia jedności z otoczeniem. To najbardziej kojące, głębokie i piękne uczucie jakie istnieje.

Stan, w jakim znalazłam się przylatując na Korfu, spowodowany był stresem. Postanowiłam wszystkiego się o nim dowiedzieć. Musimy dobrze poznać swojego wroga, aby go pokonać. Moim sprzymierzeńcem w walce okazał się oddech, medytacja i siły natury oraz zamiana sposobu myślenia i postrzegania świata. Postanowiłam dobrze poznać również moich sprzymierzeńców. Wtedy odpowiedź na pytanie jak pozbyć się stresu pojawia się sama.

Zrozumiałam, że nie mogę zmienić świata, ale mogę zmienić samą siebie. Pragnęłam nauczyć się, jak sprawić, by nawet wtedy, gdy wokół mnie będzie panowała burza, zachować wewnętrzny spokój. Nie chciałam być dłużej rozbitkiem na tratwie pośród szalejącego oceanu życia. Postanowiłam chwycić ster w swoje ręce. Nie mogę kontrolować świata, ale mogę przejąć kontrolę nad swoimi emocjami i reakcjami.

Otworzyłam się na nowe doświadczenia. Byłam pewna, że jestem na dobrej drodze i spotkam na niej odpowiednich nauczycieli. Czułam to.

Tak zaczęła się moja nowa przygoda.

Tak zaczęło się moje prawdziwe życie.

W kolejnych postach opiszę Ci co odkryłam. Mam nadzieję, że będzie to dla Ciebie inspiracja do lepszego, głębszego i bardziej spełnionego życia. Bardzo na to liczę 🙂

 

Pozdrawiam ciepło 🙂