O tej porze roku na pewno to nas dopadnie. Robi się ciemno, zimno i wiele z naszych decyzji, marzeń i planów odkładamy na później. Sezonowe zniechęcenie i apatia dotyka każdego z nas. Czy się temu poddać? Odpuścić sobie? Poczekać do wiosny? A może są jakieś sposoby, żeby pomimo aury żyć pełnią, radośnie i z energią?

Każdy z nas ma w sobie sabotażystę. To jest ten wewnętrzny głos, który nas zniechęca. Który mówi, że nie warto. Że się nam nie uda. Że nie damy rady. Że nas wyśmieją. Że to nie ma sensu. Że robimy to później. Jutro. Że lepiej zostać w domu na kanapie. Niczego nie zmieniać. Niech będzie tak jak jest, nawet jeśli nie jest idealnie… To nasza negatywna strona, która będzie za nami podążała ZAWSZE, niezależnie od etapu naszego osobistego rozwoju. Nawet Jezus konfrontował się z tą ciemną stroną, a cóż dopiero my, zwykli śmiertelnicy… ☺Więc jak sprawić, żeby nam się chciało i jak wyjść ze strefy komfortu?

Na początek warto jest zrozumieć, że nie ma w tym nic złego – i jest w tym pewna logika. Otrzymaliśmy dar wolnej woli, a to zakłada, że ZAWSZE mamy wybór. W każdej dziedzinie i w każdej sekundzie naszego życia. To my wybieramy – naszą reakcję, naszą postawę, nasze myśli, nasze działania. Musi więc istnieć alternatywa: to co dobre i to co złe – byśmy tego wyboru mogli dokonać. By mogła spełnić się obietnica. Czynnikiem kluczowym i zasadniczym, który może nam pomóc dokonywać codziennych wyborów jest świadomość, że istnieje alternatywa i że to my decydujemy.

To my dokonujemy wyboru. To jest nasze życie, a jego kształt zależy tylko od nas.

Wszyscy poszukujemy poczucia wygody i komfortu. Jest to jak najbardziej naturalne, pozytywne i dobre. A jednak na drodze naszego osobistego i duchowego rozwoju często padają zdania mówiące o konieczności wyjścia poza strefę komfortu. Mówi się nawet, że prawdziwe życie zaczyna się tam, gdzie kończy się nasza strefa komfortu. I ja się z tym zgadzam. Tak się zaczęło moje prawdziwe życie. Ale czy zastanawialiście się nad tym, czym owa blokująca nasz rozwój „strefa komfortu” w ogóle jest?

Dla przykładu: nasze zdrowie i samopoczucie. Zwłaszcza o tej porze roku mamy ochotę na słodkie i tłuste potrawy. Nie chce się nam wychodzić z domu. Za oknem jest brzydko, szaro i ciemno, ciśnienie jest niskie, chce się spać. Wszelka aktywność wymaga teraz od nas więcej wysiłku. Zamiast robić dla siebie coś dobrego (spacer, basen, joga, uczestniczenie w kursach lub warsztatach) łatwiej jest zostać w domu na kanapie przed telewizorem. Tak robi większość osób i to nie są moje domysły – takie są wyniki badań. Ale długie siedzenie przed telewizorem niestety nie poprawia samopoczucia, a wręcz przeciwnie, pogarsza je – takie również są wyniki badań. Duże lepiej czujemy się po spacerze, nawet w ciemny, zimny czy deszczowy wieczór. Gdy się poruszamy i pooddychamy świeżym powietrzem chociaż przez chwilę, z całą pewnością skorzysta na tym nasze zdrowie i samopoczucie.

Ale zdecydowana większość ludzi unika dyskomfortu, przez co funduje sobie… prawdziwy dyskomfort. Poczucie zniechęcenia, apatii i dodatkowe kilogramy, które przygnębiają… Prosty przykład – są ludzie, którzy nie jedzą warzyw, owsianki lub kasz, ponieważ twierdzą, że nie lubią ich smaku. W związku z tym jedzą to, co się im podoba – cukier, mięso, sól i dużo rafinowanej mąki. Jednak taki „wygodny” styl życia na dłuższą metę przynosi bardzo złe samopoczucie, otyłość oraz choroby – a więc totalny dyskomfort.

Inny przykład pozostawania w strefie komfortu to… obmowa, krytyka, ocena. Nasz rozwój osobisty, pokonanie własnych słabości, wad i ciemnych stron to jest trudna i mozolna praca. Wymaga od nas dużego wysiłku. Ale ponieważ większość osób unika dyskomfortu, dużo łatwiej jest pomniejszać, oceniać i krytykować innych. Obwinianie innych za swoje życiowe niepowodzenia to moim zdaniem klasyka zakotwiczenia w strefie komfortu. Branie całkowitej odpowiedzialności za swoje życie i swoje samopoczucie wymaga odwagi i pracy.

Krytykowanie innych jest najszybszą metodą, aby zdobyć trochę energii. Podnieść na chwilę samopoczucie i poczucie własnej wartości. Taki energetyczny „wampiryzm”. Ale kogo tej energii w efekcie pozbawiamy? Sami siebie. Ta chwilowa wygoda i poczucie się kimś ważnym, wartościowym czy lepszym od innych, to jest właśnie strefa komfortu. Cena jaką trzeba za nią zapłacić jest bardzo wysoka. Dlaczego? Bo negatywna energia niczego nie daje za darmo. Tak jak nieuczciwy bank – da pożyczkę, ale z pewnością upomni się o swój lichwiarski haracz.

Czasem nie widzimy bezpośredniego związku z naszym postępowaniem, ponieważ wszystko jest rozłożone w czasie. Możemy jednak mieć sto procent pewności, że za każdą negatywną myśl, słowo i czyn jest do zapłacenia bardzo wysoka cena. Więc czyniąc „źle”, w rzeczywistości okaleczamy sami siebie. Negatywna strona zawsze dużo więcej zabiera niż daje. Odwieczna, złota zasada jest prosta: „nie czyń drugiemu co tobie nie miłe”. Bo to z pewnością wróci do adresata. Jak bumerang. I w drugą stronę jest identycznie:

Dawajcie innym to, co sami chcielibyście otrzymywać:
miłość, wsparcie, uznanie, uzdrowienie – a zostanie wam to zwrócone”.

Żyjemy w świecie pełnym niskich, negatywnych energii. Jeśli ktoś z Was już czytał „Przechytrzyć diabła” Napoleona Hilla to zna jego teorię, że 98% ludzi trwa w hipnotycznym rytmie. Jest nim standardowe myślenie, strach, obmowa, krytyka, zniechęcenie, apatia, narzekanie i wszelki negatywizm. Ale możemy się z tego uwolnić – jednak wymaga to naszej decyzji, determinacji i systematycznej pracy. Samodyscypliny – totalnej samokontroli naszych myśli, uczuć, emocji i wszystkiego, co pojawia się w naszych głowach.
Nasze myśli to wcale nie jesteśmy my. Bardzo często z tymi myślami się utożsamiamy, ale nasze myśli to nie my.

Przez długi czas nie byłam w stanie zrozumieć tej idei, którą powtarzają najwybitniejsi nauczyciele duchowi wszechczasów. „Jak to moje myśli to nie ja?” – zastanawiałam się zdezorientowana. Co mi pomogło to zrozumieć, a nawet głęboko poczuć? W moim przypadku była to joga. Pewnego dnia doznałam olśnienia. Wykonywałam trudne ćwiczenie – przez 11 minut trzymałam ręce podniesione do góry, w mudrze. 11 minut w bezruchu, w niewygodnej pozycji to jest BARDZO długo. Co wtedy robi głowa? Nieustannie gada. Bardzo chciałam zrobić to ćwiczenie do końca, ponieważ wiedziałam, że mnie wzmocni i sprawi, że będę lepiej się czuła. Ale moja głowa była innego zdania.

Ja trwałam w pozycji jaką JA wybrałam, a mój umysł mówił: nie dasz rady; to jest bez sensu; po co to robisz; a skąd wiesz, że to jest dla ciebie takie dobre; może ci nauczyciele jogi wcale nie mają racji; zobacz jak drżą ci ręce, już opadasz z sił; poddaj się i odpocznij; już nie wytrzymasz; głupie jest to ćwiczenie; mogłabyś w tej chwili robić coś bardziej przyjemnego…. I tak w nieskończoność. W pewnej chwili poczułam, że JA obserwuję te myśli. Ale nie jestem nimi.

Prawdziwa JA jestem ponad tymi myślami.
Prawdziwa JA nadal trwam w pozycji, którą wybrałam i ze spokojem przyglądam się… umysłowi (sabotażyście), który wcale, ale to wcale mnie nie wspiera. Który nie jest po mojej stronie. Który wcale nie chce mojego dobra. Zniechęca mnie.

Nie walczyłam z nim. Po prostu go zobaczyłam. I zignorowałam. I w tej właśnie chwili on stracił nade mną władzę. Za ten moment olśnienia i świadomości jestem bezgranicznie wdzięczna. To była chwila, która na zawsze mnie przemieniła. Poczułam, gdzie jestem prawdziwa JA. To jest moja Jaźń. Moja Dusza.

Zrozumiałam, że muszę przejąć kontrolę nad moim umysłem, aby on nie przejął kontroli nade mną.

Ten negatywny głos nie znikł. On idzie za mną krok w krok. Jest dużo bardziej cichy, bo go nie wzmacniam, ignoruję go, ale on jest i szuka sposobu, luki, by mnie „zainfekować” i ukraść mi moją energię. Czasem ukrywa się nawet pod pozorem dobrych intencji. Dlatego nieustannie się uczę i nad sobą pracuję. Dlatego nieustannie dokonuję wyborów. Negatywna strona nieustannie czeka na dobry moment, a dobro zawsze musi być świadomie przez nas wybrane. W tym się spełnia nasz akt wolnej woli. Musi się spełniać. To nasze ludzkie prawo.

Rozróżnienie wewnętrznego sabotażysty/umysłu od mojej Jaźni niezwykle mi pomogło, ponieważ teraz jest mi łatwo dokonywać wyborów.

Więc kiedy chcemy kogoś skrytykować, negatywnie ocenić, najpierw zapytajmy sami siebie – co w tym jest dla mnie? Jaka w tej sytuacji, w tym uczuciu (np. złości, zazdrości, zawiści) jest dla mnie wiadomość. Czego mi brakuje? Czego sobie nie daję? Za czym tęsknię? Co mogę zmienić w moim życiu, by to osiągnąć? Czy postępuję zgodnie z moim życiowym powołaniem? Czy na pewno idę dobrą drogą? Aby odpowiedzieć sobie na te pytania trzeba wyjść ze swojej strefy komfortu i spojrzeć prawdzie w oczy. Akt odwagi, który będzie nagrodzony.

Gdzie jeszcze ukryta jest „strefa komfortu”? W każdej dziedzinie naszego życia. Na przykład ból. Ile znamy metod, aby go nie czuć? Tabletki przeciwbólowe, maści, plastry, etc… A co z bólem wewnętrznym? W różnych momentach naszego życia odczuwamy go wszyscy. Czasem ten wewnętrzny ból jest trudniejszy do zniesienia niż fizyczny. Czemu ten ból służy?

Ból zawsze jest dla nas ważnym znakiem. Pokazuje nam, krzyczy, że coś w naszym życiu jest nie tak. Tak jak w fizycznym ciele ból jest sygnałem, że jakiś organ choruje, tak samo wewnętrzny ból (lub poczucie pustki) jest znakiem, że choruje dusza. Jednak większość ludzi zamiast dotrzeć do źródła bólu i problemu sięga po tabletki przeciwbólowe. Ale one nie leczą – jedynie uśmierzają ból. Na chwilę. Konsekwencją jest pogłębienie stanu chorobowego oraz toksyny, które odkładają się w organizmie, zatruwają, kumulują się i z czasem prowadzą do choroby innych organów, np. nerek.

Ludzkość zna wiele sposobów, aby zagłuszyć wewnętrzny ból (pustkę). Papierosy, alkohol, narkotyki, hazard, zakupy, seks, jedzenie, plotkowanie dla „rozrywki”, obsesyjne ćwiczenia…. Jest wiele sposobów. Aby odwrócić uwagę od sedna sprawy przypisujemy nałogom ideologię. Niektórzy twierdzą, że palenie jest wyrazem wolności, chociaż w rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie – palenie zupełnie ją ogranicza. Mówi się, że alkohol pomaga się wyluzować, „zresetować”, odpocząć lub dobrze się bawić. Chociaż dobrze wiemy, że po alkoholu jesteśmy zatruci i następnego dnia czujemy się jeszcze gorzej. Kac to nic innego niż zatrucie organizmu. Pijani ludzie wygadują głupstwa i robią głupstwa, których często później żałują. Więc gdzie tu jest relaks, dobra zabawa i wypoczynek?

Czytaj dalej na następnej stronie…