Pamiętasz chwile, gdy udało Ci się odnieść sukces?
Pokonać własne lęki i słabości, by osiągnąć swój cel?
Ja pamiętam moment, gdy odebrałam prawo jazdy. Wiem, nie ma w tym nic niezwykłego, posiada je przecież miliony osób na świecie. Ale ja uległam w życiu aż trzem wypadkom samochodowym jako pasażer (cóż, taka karma) i panicznie wręcz bałam się prowadzenia samochodu. Przez wiele lat zdobycie prawa jazdy wydawało mi się zupełnie niemożliwe, wręcz abstrakcyjne. A gdy wreszcie pokonałam własne lęki i dokonałam tego, poczułam się tak, jakbym zdobyła swój własny Mount Everest.
Zrobiłam wtedy zdjęcie, by pamiętać to uczucie. Lekkość, uniesienie, jedności ciała, umysłu i ducha. Poczucie wolności, jakie daje pozbycie się swoich własnych, ograniczających i blokujących demonów. Uczucie wielkiej radości i spełnienia.
To nie musi być nic wielkiego, małe sukcesy, które prowadzą nas do osiągnięcia naszego celu stania się najlepszą wersją samych siebie. Gdy mamy chwile zwątpienia, słabości, ciemności, wracajmy do nich pamięcią, by zasilić naszą energię życiową. By podłączyć się do tego, co jasne i pozytywne. Co daje nam siłę.
Przeczytałam kiedyś takie zdanie:
„jedynym człowiekiem, który nieustannie może cię mobilizować jesteś ty sam.”
Na przekór wszystkiemu dokonujmy wyboru pozytywnych myśli, uczuć i słów, które nas budują i wzmacniają. Damy radę! Możemy zdecydować jak pokonać własne słabości. Na pewno się uda! 🙂
A gdzie ty masz swój Mount Everest?
Agnieszka
Pani Agnieszko , ja mam taki swój Mount Everest, który męcz mnie już od x lat i który bardzo bm chciała „pokonać” a jest to mianowicie lot samolotem …….. Wiele nieprzespanych nocy planów rozważań analiz i nic z tego nadal paraliżuje mnie strach chociaż bardzo bym go okiełznać i poczuć jak to a zwłaszcza dać sobie szanse poznania wielu ciekawych miejsc których zdobycie samochodem jest niemożliwe……
Ja znam jeden sposob na takie lęki. Przestać myśleć i analizować, kupiłam bilet w Krakowie i polecialam do Warszawy. Słono mnie to kosztowało bo decyzje podjęłam kilka godzin wcześniej ale nie taka na 100% bo zakładałam że w razie czego pojadę pociągiem. Na lotnisku kupiłam bilet i… już nie było odwrotu. Niestety każdy lot nadal strasznie przeżywam, ale lecę.
Pamietam swoj lek przed pierwsza podroza samolotem. Panicznie sie balam. Jedna z moich wspolpracownic powiedziala mi, ze zaraz jak zaczna serwowac cos do picia prosze zamowic kieliszek szampana. Tak tez zrobilam. Od tamtej pory wcale nie mysle, po prostu wsiadam i lece. Pozdrawiam
Ładna lekcja z dobrą puentą:) Blog uśmiecha się do Czytelnika od razu na dzień dobry i zachęca do zostania na dłużej i ja zostanę na pewno:) Garść tu inspiracji życiowych, co ważne prawdziwej historii, która zachęca do mogę, chcę, umiem, potrafię,.. Byłam ostatnio na kwietniowym Kongresie Kobiet Biznesu gdzie mogłam wysłuchać Pani prelekcji. Jako psycholog, piszący w kręgu Psychologii Pozytywnej, bardzo dobrze odebrałam Pani słowa. Bardzo ładna definicja szczęścia, wartości, wiary i codzienności okazywanej z wdzięcznością. Do siedzących sąsiadek żywo komentowałam, że czuję się niczym na konferencji z Psychologii Pozytywnej i dobrze mi z tym było:) Gratuluję i dalej życzę szczęścia zgodnie z podaną tam definicją:) Pozdrawiam bardzo pozytywnie!