Tego dnia nigdy nie zapomnę – sierpień 2016 roku, warsztaty, które prowadziłam w przepięknym miejscu otoczonym starym parkiem. W przerwie pomiędzy zajęciami, gdy nalewałam do szklanki wodę z plastrami cytryny i listkami świeżej mięty, podeszła do mnie jedna z uczestniczek. Szczupła, filigranowa blondynka o oczach pełnych ciepła i mądrości. Stanęła obok mnie i zaczęła spokojnie opowiadać.

„Wiesz jak na ciebie trafiłam? – zaczęła. To było w ubiegłym roku, tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Od 11 lat chorowałam na Hashimoto. Przez bardzo długi czas nie wiedziałam o tym, nie wiedziałam co mi jest, ponieważ choroba nie była odpowiednio zdiagnozowana. Cierpiałam z powodu wielu ostrych stanów zapalnych, cierpiałam na chroniczne zmęczenie, depresje, miałam problemy z jedzeniem, tyłam i puchłam bez powodu i doświadczałam wielu innych problemów zdrowotnych. Mimo to każdego roku cała rodzina przyjeżdżała do mnie na święta. Jednak tym razem czułam się tak źle, że nie byłam w stanie udźwignąć przygotowania świąt. Powiedziałam o tym mojemu mężowi i przeprosiłam go za to, że nie będę w ogóle niczego przygotowywała. „Kochanie, przecież my ci we wszystkim pomożemy, będziemy robili wszystko razem!” Przekonywał mnie (mamy dwóch synów). Bezskutecznie. W końcu się poddał „Dobrze kochanie, rozumiem…”.

Czułam się fatalnie fizycznie i psychicznie, miałam strasznego doła,. „Tylko cud może mnie uratować!” – pomyślałam i zaczęłam gorąco się modlić do Jezusa o pomoc. O jakąś wskazówkę, o wsparcie.

Resztką sił wybrałam się do Empiku, licząc na to, że trafię na jakąś książkę, zdanie, które wskaże mi drogę, podniesie mnie z kolan. Gdy tylko weszłam do sklepu od razu rzuciła mi się w oczy książka pod tytułem „Smak świąt”.

„O, jakaś Maciąg pisze o świętach. A cóż modelka wie o gotowaniu! Jeszcze jedna celebrytka piszę książkę kulinarną…” I przeszłam obok niej obojętnie szukając mojego skarbu i wybawienia. Długo chodziłam pomiędzy regałami, które dosłownie uginały się od książek. Brałam wiele z nich do rąk, przeglądałam, jednak żadna z nich nie miała w sobie tego „czegoś”, co mogłam odczytać jako skierowane specjalnie dla mnie. Zrezygnowana udałam się w kierunku wyjścia, gdy znowu trafiałam na „Smak świąt’. „Przecież ja w tym roku nie robię świąt!” – pomyślałam, ale odruchowo po książkę sięgnęłam. „Co ona tam wypisuje” – pomyślałam.

Otworzyłam na chybił trafił i mój wzrok padł na „Modlitwę przed łamaniem się opłatkiem”. Zaczęłam czytać i w tej chwili znieruchomiałam. Z moich oczu zaczęły płynąć łzy, wielkie jak grochy. Stałam tak po środku sklepu, a po policzkach lały mi się łzy, których nie byłam w stanie powstrzymać. Natychmiast zamknęłam książkę, udałam się do kasy, zapłaciłam i wróciłam do domu. Zaczęłam ją czytać jeszcze tego samego dnia i czułam, że coś się ze mną dzieje. Zaczęła wstępować we mnie zupełnie nowa energia. Zapał i radość. Jakaś siła. Tego roku przygotowałam jednak święta – wszystko z twojej książki. I to były nasze najlepsze, najpiękniejsze, najbardziej radosne święta, a potrawy najpyszniejsze. Członkowie rodziny patrzyli na mnie z niedowierzaniem i zdumieniem „Czy ty się czegoś najadłaś?” – pytali.

Po świętach jeszcze przez jakiś czas unosiłam się na tej fali, na tej energii, która pod koniec stycznia zaczęła jednak opadać i choroba silnym uderzeniem ponownie zwaliła mnie z nóg. Dosłownie – nie byłam w stanie podnieść się z łóżka. Byłam chora, bezradna i załamana. Pewnego wieczora zobaczyłam reklamę twojej płyty dvd „Poranna joga”.

„Kochanie, jutro leć i kup mi tę płytę!” – powiedziałam do mojego syna. Ten spojrzał na mnie zdumiony i powiedział „Mama, ty chcesz ćwiczyć jogę? Przecież ty od dwóch tygodni z łóżka nie wstajesz!…”.

„Idź i mi ją kup!” – odpowiedziałam stanowczym tonem.

Płyta leżała obok mnie, a ja czułam, że muszę się dźwignąć z tego łóżka, żeby zacząć ćwiczyć. Po mniej więcej tygodniu to się udało. Od tego dnia ćwiczę z tobą codziennie. Schudłam 14 kilogramów. Wstąpiła we mnie nowa energia, siły i zdrowie. Za każdym razem, gdy na płycie jest pozycja „Sfinksa”, z głową uniesioną do góry, ja wyciągam szyję, (bo tam jest umieszczona tarczyca) i modlę się w duchu: „Jezu, Ty jesteś moim lekarzem, każda komórka mojego ciała jest zdrowa” i czuję, jak jasne światło mnie uzdrawia. Codziennie ćwiczę, śpiewam mantry, zmieniałam sposób odżywiania się, przeczytałam wszystkie twoje książki, czytam bloga, zmieniłam swój sposób myślenia, a w moim życiu zaczęły dziać się cuda. Znajomi nie poznają mnie na ulicy. Nawet nie wiesz, jak jestem ci za to wszystko wdzięczna!”

Stałam oszołomiona słuchając tej opowieści. Nie miałam pojęcia, że to, co robię, może aż tak przyczynić się do poprawy życia i zdrowia innych osób. Owszem, dostaję wiele listów z potwierdzeniem, że to wszystko działa, ale podnieść człowieka z totalnej niemocy do pełni zdrowia, sił i radości… to naprawdę niezwykłe. Nie byłam w stanie uwierzyć, że ta w pełni zdrowia i sił kobieta jeszcze niedawno nie była w stanie samodzielnie podnieść się z łóżka!…

To była dla mnie chwila totalnej wdzięczności, kiedy poczułam, że moje zaangażowanie i praca mają wielki sens. Nie ma większego szczęścia niż pomóc drugiemu człowiekowi. Ja jestem tylko „przekaźnikiem”, jestem jak „gołąb pocztowy”, który przekazuje wiadomości, ale to już była osobista praca i zaangażowanie Beaty, że z tego w pełni skorzystała.

Z czasem Beata zaczęła jeszcze bardziej rozkwitać. Jest z zawodu i wykształcenia finansistką (przez wiele lat była dyrektorem dużej firmy), ale zaczęła rozwijać swoją pasję, jaką jest dekorowanie wnętrz. Stworzyła swoją własną filozofię tworzenia domowej przestrzeni w taki sposób, aby działała uzdrawiająco. Zdobyła również dyplom dietetyka i zaczęła specjalizować się w chorobach autoimmunologicznych. Zaczęła pomagać borykającym się z chorobą Hashimoto kobietom.

Po pewnym czasie znowu przyjechała do mnie na warsztaty. W przerwie pomiędzy zajęciami powiedziała mi, że im dłużej drąży temat Hashimoto tym większe jest jej przekonanie, że standardowa wiedza, która trafia do chorych kobiet nie jest pełna, nie jest wystarczająca, a w przypadku tej choroby sama dieta to zdecydowanie za mało. Beata stworzyła cały holistyczny program, w którym każdy z elementów jest istotną częścią układanki całkowitego powrotu do zdrowia. I żaden z nich nie jest mniej ważny. To bardzo unikalne podejście.
Beata miała świadomość, jak bardzo kobiety cierpią z powodu Hashimoto i jak bardzo niekompletna wiedza do nich trafia. „Czuję, że otrzymałam wielki, bezcenny dar. Pragnę się nim podzielić, przegnę pomóc innym kobietom, żeby nie cierpiały jak ja. Nie wiem co zrobić, aby przekazać im moją wiedzę…”.

„Napisz książkę” – odpowiedziałam bez wahania.

„Ale ja nie umiem pisać!” – odparła oszołomiona.

„Ja też nie umiem. Pisze się sercem. Jeśli masz coś ważnego do przekazania, to i odpowiednie słowa się znajdą. Pomódl się, zaśpiewaj mantrę, zapal świeczkę, poproś Anioła Gabriela o pomoc i pisz”. Narodził się również pomysł stworzenia warsztatów, aby Beata mogła bezpośrednio dzielić się swoją wiedzą z kobietami.

To był moment, kiedy żadna książka o Hashimoto nie istniała jeszcze na Polskim rynku. Skontaktowałam się ze znanym mi wydawnictwem, aby wesprzeć Beatę w pisaniu. Pomyślałam sobie, że być może pomoże jej wsparcie doświadczonej pani redaktor, która pokieruje nią jak przebrnąć przez meandry pisania, stworzy jakiś konspekt, cokolwiek… Skoro mówiła, że nie umie pisać. Ja nie wiedziałam jak pisze Beata, bo nigdy nie czytałam jej tekstów.

W wydawnictwie przedstawiłam mój pomysł oraz problem Hashimoto, zakres i zasięg tej choroby. Uznałam, że wiarygodna, profesjonalna literatura w tym temacie jest bardzo potrzebna. A kto może napisać bardziej wiarygodną książkę niż osoba, która sama sobie z nią poradziła?  Mało tego, Beata dzięki chorobie rozkwitła, rozwinęła się, zdobyła nowe wykształcenie, przeszła przez wewnętrzny proces samooczyszczenia, przebaczenia, rozwoju. Jednym słowem z larwy wykluł się motyl, który jest piękny, wolny i lata wysoko.

Pani z wydawnictwa odpisała mi, że temat nie jest interesujący, że ona w ogóle nie widzi zapotrzebowania na taką książkę, że jest to temat niszowy i oni nie są zainteresowani taką publikacją.

Oniemiałam. Mam bardzo bliski, bezpośredni kontakt z kobietami, znam ich potrzeby i je rozumiem. Byłam przekonana, że te książka jest bardzo potrzebna. Trochę nam ta odpowiedź podcięła skrzydła. Ale tylko na chwilę.

„Co w takiej sytuacji mam robić?” – zapytała Beata.

„Siedź i pisz” – odpowiedziałam z pewnością. Pomódl się, zaśpiewaj mantrę, zapal świeczkę i pisz.

I tak też Beata zrobiła. Zaczęła pisać, a słowa płynęły jej z serca. Pośród wszystkich zawodowych i rodzinnych obowiązków, które miała, wracała do domu wieczorem, ogarniała wszystko i pisała. Pisała w każdej wolnej chwili. Pisała w weekendy. W deszczowe poranki. W zimowe wieczory. Założyła blog,, beataabramczyk.pl’’, stronę na Fb,,Życie z Hashimoto’’ Postanowiła organizować warsztaty dla kobiet, aby zacząć już działać i dzielić się swoim doświadczeniem.

Pewnego dnia zobaczyłam reklamę jakiejś książki o Hashimto. Serce stanęło mi w gardle. Pierwsza taka książka w Polsce. Wydało ją wydawnictwo, do którego…. napisałam. Zadzwoniłam do nich, aby dowiedzieć się o co chodzi.

„Zbadaliśmy ten temat i okazało się, że rzeczywiście jest bardzo interesujący i potrzebny. Chcieliśmy być pierwsi na rynku z tą tematyką, dlatego nie chcieliśmy czekać na powstanie tej książki, ale kupić prawa autorskie do takiej, która już istnieje. Takie są wymogi rynku, proszę nas zrozumieć”…

Beata napisała do mnie, że widziała książkę o Hashimoto.

„Co mam teraz zrobić? – zapytała.

„Siedź i pisz” – odpowiedziałam. „Żeby nie wiem co się działo, siedź i pisz. Twoja historia jest jedyna, niepowtarzalna i potrzebna”.

„Ale kto to wyda?” – zapytała rozsądnie. Zwłaszcza teraz, kiedy jest już taka książka, a za chwilę na pewno pojawią się kolejne…

„Nie wiem jaki plan ma dla nas nasz Szef (ten na górze), ale jestem pewna, że nie możemy się poddawać i rezygnować z podążania za głosem naszego serca nawet wtedy, gdy pod nogi lecą nam kłody. Każda moja książka to za każdym razem wielkie wyzwanie. Zawsze były jakieś problemy po drodze. Ale nie poddawałam się. Bóg ma dla nas lepszy plan, niż my sami dla siebie. Trzeba iść dalej przed siebie, a w odpowiednim czasie wszystko się wyjaśni. A ty siedź i pisz”.

No i tak Beata pracowała zawodowo, ogarniała dom, pisała dalej i organizowała warsztaty. Na pierwsze z nich zapragnęła podarować uczestniczkom moje karty afirmacyjne „Słowa dla duszy” z którymi pracuje każdego dnia i uważa za bardzo ważny element terapii (pozytywne nastawienie jest kluczowe dla zdrowego funkcjonowania całego organizmu, zwłaszcza przy chorobach autoimmunologicznych). Chciała kupić karty w dobrej cenie, dlatego odesłałam ją bezpośrednio do wydawnictwa, które się kartami zajmowało (to było zupełnie inne wydawnictwo).

Kiedy Beata skontaktowała się z osobą, która zarządza sprawami związanymi z kartami i opowiedziała, że potrzebuje je na warsztaty o Hashimoto, wtedy okazało się, że ta dziewczyna z wydawnictwa…  podejrzewa, że choruje na Hashimoto! Ja o tym nie wiedziałam! Nawiązały ze sobą bardzo bliski kontakt. Poznały się, przyjechała do Beaty na warsztaty o Hashimoto, a gdy dowiedziała się, że Beata pisze książkę zapaliła się, aby pomóc  jej  w pisaniu i wydaniu! Wow!

Boski plan jest zawsze wspanialszy, niż się nam wydaje! Opisałam Wam tą historię, aby pokazać jak niesamowite, niezwykle inteligentne i precyzyjne są drogi Stwórcy! Kto by na to wpadł! Powstała cudowna siatka naczyń połączonych sercem. Nie planem, marketingowymi strategiami czy zapotrzebowaniem rynku – ale sercem. A to jest bezcenne!

Dlatego pamiętajcie, NIGDY, przenigdy się nie poddawajcie! Gdy realizujecie powołanie Waszego serca i spotkają Was problemy – nie rezygnujcie. Nie poddawajcie się.  Módlcie się, proście o pomoc i prowadzenie i mimo tego, że pod nogi padają kłody, omijajcie je z odwagą i z wysoko uniesioną głową idźcie przed siebie.  A Stwórca przetrze dla Was szlaki.

Beata napisała piękną książkę. Jest dietetyczką, dekoratorką wnętrz, joginką (i finansistką), ale jest to książka napisana przez kobietę. Wrażliwą kobietę, którą choroba… uzdrowiła. Dała jej siłę i moc. Książka nosi tytuł „Hashimoto. Droga do uzdrowienia siebie”, ponieważ dzięki chorobie Beata uzdrowiła siebie na wielu płaszczyznach i w wielu aspektach.

W tej książce znajdziecie PIĘKNIE napisaną (o tak, Beata umie pięknie pisać, chociaż sama o tym nie wiedziała!), bardzo osobistą historię kobiety oraz mnóstwo BEZCENNYCH porad i profesjonalnych, skutecznych wskazówek jak poradzić sobie z tą trudną chorobą. Są również przepisy na zdrowe, bezglutenowe potrawy idealne dla osób chorych na Hashimoto.

Szczerze polecam Wam tę książkę, ponieważ powstało coś bardzo cennego i wyjątkowego. Jestem przekonana, że książka ta będzie pomagała kobietom przez długie lata!

Gdy pierwszy raz rozmawiałam z Beatą o książce, miałam przed oczami motyla, który rozwiną swoje skrzydła. Tak widzę Beatę – z larwy narodziło się piękno. Jak wielki, gigantyczny wysiłek wkłada larwa w swoją przemianę i narodzenie się nowej formie motyla?…. Wtedy też dowiedziałam się od Beaty, że tarczyca ma kształt… motyla. Motyl znalazł się na okładce książki Beaty, a w dniu, w którym wydrukowana książka po raz pierwszy znalazła się w moich rękach, nad naszymi głowami przeleciał motyl…

Moja książka „Rozmaryn i róże” miała mieć premierę 23 czerwca, ale z jakiegoś powodu przeniesiono ja na 4 lipca. W tym samym dniu odbyła się… premiera książki Beaty. Nikt z nas tego nie planował. To jest dla nas znak od Szefa (tego tam na górze), że jest z nami i że dobrze wykonałyśmy nasze zadanie. Niech teraz nasze książki płyną do Was, byście mogły w pełni rozkwitać, być zdrowe, szczęśliwe i spełnione, bo tego z głębi naszych serc Wam życzymy!!!!! Wzlatujcie wysoko i pięknie – jak motyle…

Z miłością,

Agnieszka

Książka Beaty Abramczyk pt. „Hashimoto. Droga do uzdrowienia siebie” jest dostępna na przykład tutaj: https://www.empik.com/hashimoto-abramczyk-beata,p1200594034,ksiazka-p