Są na świecie kobiety, które twierdzą, że nie lubią ćwiczyć, jest też niewielki procent takich, które ćwiczyć uwielbiają. Każda z nas ma wokół siebie osoby, które nie chcą, nie potrafią i nawet nie próbują się ruszać. Wstyd się przyznać, ale ja też taka kiedyś byłam. Może Ty też należysz do tej pierwszej grupy i nie lubisz ćwiczyć. Postaram się więc dziś, na bazie swoich doświadczeń poradzić Ci jak polubić ćwiczenia i dlaczego warto to zrobić.
W szkole nie znosiłam zajęć WF. Szatnie przesiąknięte zapachem potu, brak czegoś do picia (w tamtych czasach nie było jeszcze mody na wodę w butelkach) i fakt, że prysznic był marzeniem równie abstrakcyjnym co lot na Marsa, powodowały, że ćwiczenia były ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę. W liceum, podobnie jak większość moich koleżanek, ciągle byłam „niedysponowana”. Każda z nas miała okres kilka razy w miesiącu :). Nie widziałyśmy sensu w skakaniu przez kozła, rzucaniu piłką lekarską czy bieganiu wokół szkolnego boiska. Nikt nam nie tłumaczył, po co mamy to robić. Jedynym argumentem było zaliczenie ćwiczeń, żeby przejść do następnej klasy. Unikałyśmy zajęć WF, ponieważ były męczące i nudne. W dodatku intensywny wysiłek fizyczny między lekcją języka polskiego a matematyką, na którą przychodziłyśmy zgrzane i spragnione, był prawdziwą udręką.
Wszystko to sprawiło, że większość z nas na długie lata skojarzyła sport z czynnością bardzo nieprzyjemną i pozbawioną sensu. W konsekwencji wmówiłyśmy sobie, że ćwiczenia są nie dla nas, a my się do nich zwyczajnie nie nadajemy. I to nas blokuje!
Wiele nastolatek nadal nie cierpi ćwiczeń. Trochę to smutne, ponieważ jako dzieci uwielbiamy się ruszać. Biegamy, tańczymy, spontanicznie rozciągamy się, wchodzimy na drzewa. Z czasem nasza potrzeba ruchu zostaje w nas zniszczona. Musimy spokojnie siedzieć w szkolnych ławkach, podczas gdy w głębi serca marzymy o tym, by się wiercić i ruszać.
W podstawówce godzinami grałam w gumę. Zdejmowałam buty, by jak najwyżej skoczyć, i ku rozpaczy mojej Mamy wracałam do domu z wielkimi dziurami w skarpetkach. Grałam w klasy, bawiłam się w berka, w chowanego, grałam w dwa ognie. Uwielbiałam badmintona, siatkówkę, jazdę na rowerze, hula-hop. Łaziłam po drzewach, a wieczorem moi rodzice nie mogli zaciągnąć mnie do domu, bo ciągle chciałam biegać. Jednak podczas nauki w szkole wydarzyło się coś, co zablokowało moją naturalną, spontaniczną potrzebę ruchu na wiele kolejnych lat. Tak skutecznie, że nawet gdy pracowałam jako modelka, aby schudnąć, wolałam jeść mniej, byle tylko nie ćwiczyć.
W Nowym Jorku dostałam w prezencie karnet (wart kilka tysięcy dolarów) od jednego z najlepszych i najdroższych klubów w mieście. Skorzystałam z niego tylko jeden raz. Przez godzinę jeździłam na rowerku, wpatrując się ekran telewizora, by stwierdzić, że to nie dla mnie. Dzisiaj wiem, że po prostu nie potrafiłam ćwiczyć. Moja źle rozumiana duma, a może poczucie wstydu, nie pozwoliły mi poprosić o pomoc instruktora. W klubie wszystkie osoby wyglądały na bardzo doświadczone i miałam wrażenie, że takie się już urodziły. Uznałam, że widocznie ja się do tego po prostu nie nadaję, więc zrezygnowałam.
Gdy miałam 26 lat kupiłam rower i rolki, żeby jeździć ze swoim synem. To był strzał w dziesiątkę! Pomimo początkowej nieporadności szybko przypomniałam sobie poczucie radości, beztroski i wolności, jakie daje ruch. Zachęcona tym doświadczeniem kupiłam sobie kilka kaset wideo i zaczęłam ćwiczyć w domu. Wreszcie przełamałam poczucie wstydu i zapisałam się do jednego z warszawskich klubów. Kupiłam karnet i zaczęłam chodzić na TBC (total body conditioning). Każde zajęcia rozpoczynały się od dziesięciominutowej rozgrzewki i ćwiczeń aerobowych (podnoszących tętno), następnie były ćwiczenia z lekkimi ciężarkami, które kształtowały i modelowały sylwetkę, a następnie relaksacja i streching (rozciąganie).
Na początku było mi bardzo trudno. Wstydziłam się, że nie jestem tak wysportowana, jak inne dziewczyny. Czasem czułam się bardzo zmęczona i nie dawałam rady nadążyć za instruktorką. Potem miałam zakwasy tak dotkliwe, że z trudem wchodziłam po schodach, a czasem rano nie mogłam podnieść się z łóżka. Po pewnym czasie ćwiczenia zaczęły sprawiać mi jednak wielką radość, a zadowolenie z własnego wyglądu wprawiało mnie niemal w stan euforii.
Ćwiczyłam do momentu, gdy jakimś cudem trafiłam na wpis w internecie, który umieściła jedna z osób chodzących ze mną na zajęcia. Napisała, że nie mogła uwierzyć własnym oczom, bo na zajęciach była Agnieszka Maciąg, ćwiczyła tuż obok niej i robiła to beznadziejnie. Chodziłam do normalnego, ogólnie dostępnego klubu. Pragnęłam czuć się jak normalna dziewczyna w otoczeniu normalnych ludzi. Grupa, z którą dotychczas ćwiczyłam, przywykła do mnie i mój widok nie robił na nikim wrażenia. Pojawiły się jednak nowe osoby, a jedna z nich mnie skrytykowała. Poczułam się bardzo niezręcznie i zrezygnowałam z zajęć.
Krytyka uderza w nasz słaby punkt, zwłaszcza gdy nie jesteśmy pewne siebie. A w kwestii ćwiczeń i własnego wyglądu niewiele z nas czuje się pewnie. Ja też nie. Z powodu jednej opinii, jednej złośliwości rezygnowałam z czegoś, co z sprawiało mi tak wielką radość. Po pewnym czasie miałam do siebie o to żal. Ta osoba nie była przecież ważna w moim życiu. Nie wiem nawet, jak miała na imię. Prawdopodobnie skrytykowała mnie, ponieważ sama nie czuła się pewnie. Przecież większość z nas zwyczajnie się wstydzi. To jeden z głównych powodów, które blokują nas przed dołączeniem do grupy ćwiczących osób. Dzisiaj o tym wiem, ponieważ dużo rozmawiałam na ten temat z wieloma dziewczynami i kobietami. Jednym z głównych powodów, który sprawia, że nie ćwiczymy w grupie, jest strach przed kompromitacją i opinią innych osób. A przecież w grupie ćwiczących kobiet co najmniej 98% bardzo wstydzi się samych siebie! Nieważne, czy jesteśmy wysokie czy niskie, szczupłe czy pulchne, wiotkie czy spięte. Nasza kultura wymaga od nas, byśmy były idealne, a przecież żadna z nas taka nie jest. Wewnątrz własnego serca każda przeżywa podobne rozterki, cierpienia i niepewność.
Moje doświadczenie nauczyło mnie prostej prawdy – ćwiczymy wyłącznie dla siebie. Nie musimy na nikim robić dobrego wrażenia! Co nas obchodzi co myślą o nas inni? To ich problem! Każda z nas ma swoje wady i zalety, zdolności i ograniczenia. Nie musimy być idealne. Jeśli nie bierzemy udziału w konkursie piękności czy sprawności, nie musimy spełniać żadnych wymogów. Liczą się tylko NASZE potrzeby i prawo do życia w zdrowiu do późnych lat. Wyłączmy krytyka, który siedzi w naszej głowie, i przestańmy konkurować ze sobą nawzajem. Dziewczyny, miejmy więcej życzliwości w stosunku do samych siebie i do innych osób! I tak jesteśmy już wystarczająco udręczone. Życie stawia przed nami wystarczająco dużo wyzwań, nie utrudniajmy go sobie nic nieznaczącymi problemami.
Z perspektywy czasu wiem, że zajęcia w grupie dają wielką radość. Dopingują i pomagają pokonać własne ograniczenia. Energia grupy działa wspierająco i motywująco. Ćwicząc jogę, spotkałam wielu życzliwych ludzi, którzy pomagają początkującym i podnoszą ich na duchu, ponieważ start ZAWSZE jest trudny. To normalne, że z biegiem lat cierpimy na coraz więcej fizycznych dolegliwości. Problemy z kolanami, kręgosłupem czy barkami są powszechne. Jesteśmy spięte i daleko nam do ideału. Nie wstydźmy się tego! Każda z nas to ma! Tylko w gazetach wszystko jest doprowadzone do ideału. W normalnym świecie taki nie istnieje – i bardzo dobrze! Nasz siła tkwi w naszych niedoskonałościach. Z życzliwością dbajmy o siebie i wzajemnie się wspierajmy. Niech naszym jedynym celem będzie dbałość o zdrowie i stopniowy wzrost sprawności :).
Jak ćwiczyć, żeby czuć się dobrze?
Każda z nas ma inny temperament i inne potrzeby. Niektóre kobiety odnajdują radość w bieganiu, tańcu, inne w jodze, tai chi, pilatesie, pływaniu, jeździe na rowerze, nordic walkingu lub spacerach. Nie ma znaczenia, jaki rodzaj ruchu wybierzemy. Najważniejsze jest, by znaleźć coś odpowiedniego dla siebie i ruszać się intensywnie przez co najmniej 30 minut dziennie. Tyle potrzebujemy, by zachować sprawność i zdrowie. Pamiętajmy, by robić to regularnie. Jednorazowe zrywy, po których będą bolały nas nieprzyzwyczajone do wysiłku mięśnie, nic nie dadzą. Nasza uroda tkwi nie tylko w słoiczku dobrego kremu, ale w naszym sprawnym ciele. Nic tak nie postarza jak przygarbiona sylwetka, brak entuzjazmu i sił witalnych. To właśnie ruch ładuje nasze akumulatory.
Każda z nas wiele razy słyszała rady, by wprowadzić w codzienne życie większą ilość ruchu, dokonując prostych wyborów: zamiast windy – schody, zamiast samochodów – spacer lub rower, zamiast kolejnej kawy w czasie przerwy w pracy – przynajmniej 10 minut na świeżym powietrzu. Jeśli pracujemy w biurze lub przy komputerze, po każdej godzinie pracy należy zrobić krótką przerwę i się poruszać. Kilka skłonów, rozciąganie, lekkie przysiady, głębokie oddechy, na świeżym powietrzu lub przy szeroko otwartym oknie. Taka chwila ruchu jest bezcenna, ponieważ pomaga nam nie tylko w „naoliwieniu” ciała, ale również umysłu. Dzięki temu nasza praca będzie bardziej efektywna, a my zdrowsze.
Jeśli próbowałaś ćwiczeń w klubie fitness lub na siłowni i byłaś rozczarowana, nie ma powodów do zmartwień. Widocznie tego typu zajęcia nie są dla ciebie. Wiele osób nie znajdzie ukojenia, ćwicząc w kolejnym zamkniętym pomieszczeniu, jeśli w podobnym spędza wiele godzin. Zwłaszcza jeśli rozbrzmiewa tam głośna muzyka, a w zebraniu myśli i wyciszeniu przeszkadzają dodatkowo liczne ekrany telewizorów. Być może w takim przypadku najlepszym wyborem będzie świeże powietrze i kontakt z naturą. Teraz jest na to najlepsza pora. Więc do dzieła i powodzenia!
🙂
PS. Podziel się ze mną i z innymi czytelnikami Twoimi sposobami na to, jak polubić ćwiczenia. Co ćwiczysz? Jak często? Pozdrawiam!
Odkąd pamiętam sport zawsze był mi bliski.Jednak po urodzeniu dzieci 12 i 7 lat ciężko było mi znależć trochę wolnego czasu.Doszła szkoła ,zajęcia dodatkowe dzieci,praca,dom.Myślę,że większość z nas ma ten sam problem brak czasu.Jednak zmieniło się wszystko półtora roku temu.Za namową męża założyłam sportowe buty i poszłam biegać.Właśnie tego mi było trzeba.Biegam już półtora roku 3-4 razy w tygodniu.Wychodzę wieczorem jak dzieci są już wykąpane i po kolacji.Od niedawna zapisałam się też do klubu sportowego, gdzie chodzę na aerobik 2-3 razy w tygodniu.Teraz ,gdy patrzę z perspektywy czasu wiem ,że przy dobrej organizacji i pomocy męża można wszystko pogodzić.Może nie mam idealnego porządku na półkach w szafie,tak jak miałam wcześniej,ale za to mam siłę i radość życia,której wcześniej mi brakowało.Przy okazji chciałam podziękować pani Agnieszce za blog i kolejną cudowną książkę.Sposób odżywiania jaki Pani proponuje działa bo sprawdziłam go na sobie kilka lat temu.Daje Pani dużo pozytywnej energii i sprawia ,że chce się od życia więcej.Pozdrawiam i czekam na kolejne wpisy.
Bardzo dziękuję za te budujące słowa! ☺ Jest Pani super inspiracją dla nas wszystkich. Ja też coraz bardziej marzę o bieganiu! Pozdrawiam ciepło ☺
Agnieszko, wszystko co piszesz jest o mnie! mam 38 lat i nigdy nie lubiłam ćwiczyć- wstydziłam się, że nie jestem dobra. Na szczęście nie miałam zbyt dużych problemów z figurą. Od 12-13 lat zaczełam jeździć na rowerze. Ale nie była to aktywność regularna. Kilka lat temu zaczełam mieć problemy emocjonalne, rozwiodłam się, przytyłam, miałam bulimię. Od małego byłam nadpobudliwa i nie mogłam sobie ze sobą poradzić. Stany depresyjne, złe samopoczucie to była codzienność. Jakieś 4 lata temu odkryłam, że jest coś, co mi pomaga. Zaczełam biegać, a bieganie mnie uratowało. Schudłam, jestem sprawna, pomaga mi to w stanach emocjonalnych-powiem tak, gdy nie biegałam pół roku wróciła depresja. Po prostu muszę biegać! Nie cierpię ćwiczeń w klubach, ale marzę aby chodzić na jogę. Mam zamiar ją trenować. I nie chodzi o ciało-tylko o duszę, o wyciszenie, o spokój. Ciało jest wtedy zdrowe i samo chce być lepsze 🙂 Piekę chleb, zdrowo się odżywiam a od jakiegoś czasu jestem Twoją wielką fanką ( zawsze byłam, ale odkryłam Ciebie jako nie tylko piękną, ale jakże mądrą kobietę ). Jesteś moją inspiracją. Piję wodę żurawinową, wprowadzam dietę rozdzielną i kupiłam sobie książkę „Plan wypłukiwania tłuszczu” bo o niej pisałaś. Codziennie sprawdzam co napisałaś, i czekam na Twoje wpisy.
Czytając ten list sama uśmiechała mi się buzia ☺ Bardzo dziękuję za ten mądry list, który jest niesamowicie inspirujący. Ja też znam osobiście osoby, które wyszły z ciężkich stanów depresyjnych za sprawą właśnie jogi. Ich życie zupełnie się zmieniło. Tak naprawdę dopiero wtedy się zaczęło…. Dobrze jest poznać ten sekret i za nim pójść. Bieganie lub joga, taniec lub inna forma ruchu zmienia naszą energię. Pozdrawiam ciepło ☺
Nie cierpiałam nudnych zajęć gimnastycznych w szkole. Na szczęście miałam wspaniałych rodziców, z którymi jeździliśmy zimą na narty i chodziliśmy na łyżwy. Latem robiliśmy górskie wyprawy, pływaliśmy w rzece, w morzu, jeździliśmy na rowerach, a przede wszystkim dużo spacerowaliśmy. I tak zostało. Po próbach już wiem, że: siłownia, miejski basen, zajęcia fitness nie są dla mnie. Nie sprawia mi to radości. Jednak uważam, że ruch jest ważny. Musi być zachowana równowaga między: duchem, ciałem i umysłem. Dla siebie wybrałam, wspomniane przez Panią, tai chi i jogę. Dzięki nim lepiej poznałam swoje ciało, stałam się bardziej świadoma swojej fizyczności. Coś się we mnie „ustawiło” na nowo. Do tego doszła medytacja i w końcu poczułam, że jestem jedną całością. To scalenie trwa nieprzerwanie od 14 lat i nie zamieniłabym tego uczucia na coś innego.
Życzę wszystkim ruchu, który sprawia radość, a może i jest fajną zabawą. Odnalezienia tego, co wprowadza nas w dobre samopoczucie i dodaje energii.
Dobrego powietrza i głębokiego świadomego oddychania 🙂
Och, dziękuję za tę inspirację. Tak właśnie jest – jak się doświadczy tego uczucia błogości, które daje mądry ruch i medytacja, to nie chce się z tego rezygnować. Ludzie szukają szczęścia i spełnienia w zawodowych sukcesach, bogactwie, często w używkach, a ono jest za darmo, tuż obok nas. Wystarczy je tylko w sobie uaktywnić. Połączyć się z tym, co zawsze na nas czeka. Pozdrawiam ciepło ☺
Zgadzam się w 100 procentach, że nie mozna polubic ćwiczeń jesli zamierzamy spedzac w fitness klubie kokejne godziny po pracy w biurze. Ja znalazlam swoja ulubioną aktywność w spacerach nordic walking. To jest to czego potrzebuję po 8 godxinach spędzonych w biurze. Chodzę po lesie, mojej okolicy, sama, z mężem, z dziećmi i w tym roku pierwszy raz moglam spędzić na nartach cały dzień bez specjalnego wysiłku. Zgadzam sie, z mojmi poprzedniczkami, że blog jest super i też codziennie sprawdzam czy są nowe wpisy.
Bardzo się cieszę, że coraz więcej osób uprawia nordic walking! To jest fantastyczna forma ruchu na świeżym powietrzu! Bardzo dziękuję za ten wpis i ciepło pozdrawiam ☺
Witam, ja biegam i pomimo, ze musze wstac o 5.30 zeby biegac zanim wstana dzieci to nie narzekam, zdecydowanie lepiej czuje sie majac lepsza kondycje, nie wspomne juz o tym, ze tak zaczety dzien jest o wiele przyjemniejszy i pomimo brzydkiej pogody czlowiek wiecej sie usmiecha. Pani Agnieszko, przy okazji chcialam zapytac jak Pani znajduje czas na te wszystkie czynnosci ktore Pani wykonuje. Takie gotowanie np. to naprawde zajmuje sporo czasu, sa takie dni, ze wiekszosc czasu wlasnie w kuchni spedzam, a o reszcie obowiazkow juz nie wspomne, pozdrawiam, Magda
Pani Magdo, ja też bardzo wcześnie wstaję, aby ze wszystkim się wyrobić ☺ Moje gotowanie jest proste i nie zajmuje dużo czasu. Cały dzień w kuchni? Podziwiam! A co Pani tam takiego gotuje? Zainspirowała mnie Pani do tego, żeby napisać o tym jak znaleźć czas, gdy go nie ma. Napiszę taki artykuł, bo to świetny temat. Ciepło pozdrawiam ☺
Na początek Agnieszko, chciałabym ci pogratulować wspaniałego bloga! Dopiero go odkryłam i wsiąkłam na całego. Jest bardzo motywujący, inspirujący i dający do myślenia. Od dziś będę z pewnością jego stałą czytelniczką.:)
A co do sportu, to ja staram się ćwiczyć 4-5 razy w tygodniu. Robię to już od roku czasu.(choć zima było to raczej 2-3 razy), zawsze wieczorami, kiedy położę maluchy spać. Marzy mi się sport o poranku, bo wiem, jakiego daje kopa do nienadchodzącego dnia, ale ciężko mi wstać przed 6.30 (zwłaszcza, że bloguję często do północy). W weekend staram się biegać na powietrzu lub iść na rolki czy rower z moimi maluchami.
Po 35 roku życia, nasze ciało nie reaguje już tak „zwinnie” i lekko, jak wcześniej i bez sportu, będzie nam coraz ciężej jeśli chodzi o wysiłek fizyczny (nawet spacer, wchodzenie po schodach, nie mówiąc o rowerze i innej aktywności). Dlatego powinnyśmy ćwiczyć regularnie! 🙂
Pozdrawiam cieplutko,
Ula
To prawda, musimy o siebie dbać i ćwiczyć regularnie. Ale ja znam osoby, które są bardziej sprawne fizycznie po przekroczeniu 50tki niż wtedy, gdy miały 20 lat. Nasze ciało i organizm odwdzięczają się nam za prace i trud. Pozdrawiam ciepło ☺
Jakieś pół roku temu mówiłam, że nienawidzę ćwiczyć i pocić się jak świnka. Później jakoś zmieniłam zdanie, przekonałam się do ćwiczeń ale w domu i dzień bez porządnego ruchu uważam za zmarnowany. Poza tym, że znacznie lepiej się czuję, jestem bardziej rozciągnięta, cm lecą w dół i ciało zaczyna wyglądać tak jak bym chciała.
Polecam każdemu. Trzeba tylko się przemóc, a jak zobaczy się efekty to już pójdzie z górki.
No właśnie, trzeba zrobić ten pierwszy krok, ale później tylko podtrzymywać motywację. Brawo! Pozdrawiam ☺
Witam serdecznie
Dopiero zaczynam czytać Pani bloga, ale już jestem pod wrażeniem.
Jeśli chodzi o ćwiczenia i diety, to ja ciągle błądzę.
Chciałam spytać panie, które biegają, jak wyglądały początki ich biegania. Ja próbuję przebiec kilkadziesiąt metrów i nie mogę złapać tchu. Czy to kiedyś minie, czy to już raczej sport nie dla mnie?
Dodam tylko, ze mam już 43 lata…i bieganie nigdy nie należało do moich ulubionych sportów.
Ale joga jak najbardziej 🙂
Może jednak zostanę przy szybkim marszu…
Pozdrawiam
Szybki marsz też jest świetny! Nie każdy może i powinien biegać, ale zadyszka na początku to jest norma. Organizm musi się przyzwyczaić a gwarantuję, że wiek nie ma tu znaczenia. 43 lata? A cóż to za wiek?! Młoda dziewczyna! Polecam wspaniałą książkę o bieganiu Beaty Sadowskiej „I jak tu nie biegać”. Kompendium wiedzy i mnóstwo motywacji. Super pozycja!!!! Pozdrawiam i trzymam kciuki ☺
nie lubię biegać, nie mam kondycji, nie potrafię też ćwiczyć ani sama ani tym bardziej w grupie, wiem że nie doścignę nigdy ich poziomu gdy wchodzę w zgraną grupę która w rytm muzyki tańczy i ćwiczy, jak mam im dorównać skoro nie czuje rytmu i macham rękami nie wtedy co trzeba, czuje wtedy że wszyscy patrzą na mnie. Za to uwielbiam pływać, nie wyglądam dobrze w stroju kąpielowym, ale staram się o tym nie myśleć tłumacząc sobie, że gdy tylko wejdę do wody nie będzie to miało żadnego znaczenia. kilka lat temu polubiłam też nordic walking, chodzenie – to jest to, a kijki pozwalają nabrać tempa, regularne ruchy pozwalają się wyłączyć, nie myśleć o niczym. jest tylko jeden problem, w sumie dwa – brak systematyczności i zniechęcenie, ciągle się na nich łapie. moje ćwiczenia to bardziej zlepek zrywów niż ciągłość zdarzeń… jednak cieszę się, że wciąż mam potrzebę takich zrywów. ostatni z kijkami żeby nie zapeszyć trwa już 3 tygodnie 🙂
Pani Agnieszko, tyle jest prawdy w tym co Pani pisze i tak wazne jest zebyśmy my kobiety były dla siebie zyczliwsze i wspierały siebie nawzajem. Jednak często się tak nie dzieje, kobiety rywalizują między sobą, są agresywne, nawet czasami bardziej niz męzczyzni, niestety często się tak dzieje między przyjaciółkami czy nawet w najblizszej rodzinie, w pracy. Brakuje nam szacunku do innych, albo gdzieć po drodze w pogoni za sukcesem, pracą, pensją, smukła figurą itp. zatraciłyśmy tak wazne wartości.
Witam serdecznie
Co jakiś czas zaglądam tutaj , podpatruję książki , kilka już zamówiłam . Mam co prawda sporo poradników ponieważ całe życie walczę z kompleksami z powodu nadwagi ,Koszmarem były dla mnie ćwiczenia , biegi uff ,
Chowałam się w za duże ubrania i przy wzroście 153 i wadze 65 kg czułam się okropnie . Dziś waga ta sama a była już 75,76 kg , zwyrodnienie stawów i pobyt na rehabilitacji potem w sanatorium pokazały ,że ćwicząc i ważąc tyle samo wyglądam ok , a głosy ,że zeszczuplałam po mimo,że tylko figura się ,,ułożyła” były balsamem na moje kompleksy.
Dzisiaj zajrzałam , szukając przepisu na ocet jabłkowy bo czuję ,że ,,przybrałam” i po raz kolejny ukoiłam swoje kompleksy , niby wszystko oswojone , ale bardzo miło powracać do Pani bloga i ciepłych słów .
Fajnie ,że Pani jest .
Witam,
Nigdy nie należałam do typu sportsmenki. Jednak jakiś czas temu kupiłam sobie taśmę (gumę) i od tamtej pory staram się znaleźć czas (przynajmniej dwa razy w tygodniu), po minimum pół godziny na ćwiczenia, które pomagają ukształtować i wzmocnić nieco całe ciało. Niby taka niepozorna ta guma, a jednak ćwiczenia z nią wcale nie są tak proste jak mogłoby się wydawać i „czuć” po nich mięśnie, ale właśnie o to chodzi 🙂
Nie interesuje mnie, by podążać wzorem osób, którzy ćwiczą mięśnie na siłowni (głównie po to, aby się „lansować”) i zasilić przez to grono „kulturystów” z „kaloryferami” na brzuchach i praktycznie niewidocznymi karkami, ale wzmocnić swoje ciało na tyle żeby czuć się w nim dobrze zarówno teraz, jak i w przyszłości 🙂
Pozdrawiam serdecznie
Magda
Z ciekawości zajrzałam i stwierdziłam, że muszę dodać coś od siebie.
Zawsze lubiłam się ruszać. W dzieciństwie opuszczenie wf-u traktowałam jak największą karę. W pewnym momencie jednak nauka, studia i brak czasu bardzo ograniczył moją aktywność wyłącznie do chodzenia lub biegania 🙂 na pociąg, zajęcia, kolejne zajęcia… Do teraz lubię po prostu dużo chodzić. Bieganie ewidentnie nie jest dla mnie i wolę maszerować po górach przez wiele dni niż przebiec choćby krótki fragment.
Największą radość sprawia mi jednak wspinaczka skałkowa ale gdyby nie zajęcia z instruktorem pewnie zarzuciłabym ją już dawno. Zawsze bowiem znajdzie się ktoś lepszy, kto zaczął ćwiczyć wcześniej, bardziej intensywnie i z większymi postępami. A najgorsze jest, że wiele razy w zakłopotanie wprowadziły mnie dzieci lepiej technicznie wspinające się ode mnie bo od lat z ćwiczą, naśladując rodziców. Dla mnie niejako takim rodzicem stał się instruktor i wspaniała grupa, która zawsze radośnie zagrzeje do boju okrzykiem „Dasz radę!”.
Nie piszę tego by zachęcić do wspinania lecz do poszukiwania swojej formy aktywności i swojej grupy. Osoba bardziej doświadczona zawsze dobrze doradzi jak ćwiczyć skutecznie i bezpiecznie, unikając kontuzji, poprawi nasze błędy i przede wszystkim przybije piątkę po udanych zajęciach. Dusza bowiem karmi się zwycięstwami, szczególnie tymi pozornie najmniejszymi ale najważniejszymi dla nas samych.
Na koniec myślę sobie, że warto znaleźć taką formę ruchu, którą można wykonywać z dziećmi choćby raz w tygodniu. Niesamowity jest dla mnie widok całych rodzin w skałach, górach, jadących na rowerze czy na spacerze w lesie. Dzieci naturalnie uczą się naśladując rodziców i łatwiej przenoszą te wzorce w swoje dorosłe życie. Tym samym dziwi mnie widok rodziców czekających przy barierce na basenie aż ich dzieci skończą zajęcia. Myślę, że lepiej radośnie machać dziecku z basenu niż zza szybki i tego wszystkim zapracowanym rodzicom gorąco życzę 🙂
Dla tych które chcą biegać a myślą ze to męczące i nie dla nich – polecam slow jogging. http://slowjogging.pl/ czyli truchtanie które z czasem naturalnie można przyspieszyć. Ale biegając w wolnym tempie nie męczymy sie specjalnie, mamy przyjemność i ochotę wychodzić codziennie .. a 30-60 minut truchtania mija nie wiadomo kiedy . Polecam!
Pani Agnieszko, dziękuję za ten wpis. Nie znoszę ćwiczeń i wizyty w klubach fitness przyprawiają mnie o dreszcze. Jednak Pani artykuł tchnął we mnie nadzieję, że może jednak jest też coś dla mnie, jakiś sport który polubię i, że może istnieje nadzieja, że ruch będzie sprawiał mi przyjemność. Myślę, że spróbuję. Dziękuję 🙂
jest sposób aby ćwiczyć ALE dobrze się bawić
https://www.youtube.com/watch?v=V4EvtNlBcfo
bardzo polecam 😀
Bardzo fajny wpis. Sama cwicze na silowni i to uwielbiam ale mam czasem takie dni blokady. Zupelnie bezsensowne. Wydaje mi sie, ze wszyscy sie na mnie gapia, beznadziejnie cwicze, w swoim stroju wygladam przesmiesznie, porownanuje sie do innych dziewczyn na silowni. Najsmieszniejsze jest to, ze cwicze juz dobrych kilka lat i wiem co robie. Mimo to wciaz mam takie dni, zupelnie bez sensu. Wszystko siedzi w naszej glowie… Gdy sama pomysle, ze jakas inna dziewczyna mogla by poczuc sie tak samo mysle: przeciez nikt sie na Ciebie na patrzy. Na silowni kazdy jest skupiony na sobie a nie na innych. Co w tych naszych glowach siedzi? Pozdrawiam
Dzień dobry! Jak ja się z Panią zgadzam!!! W liceum nienawidziłam biegania wokół sali bądź szkoły. Dodatkowo musiałyśmy mieć spodenki- wszystkie takie same, nawet najpiękniejsza figura nie mogła w nich dobrze wygladać. Najgorsze było bieganie wiosną i latem po parku- straszny wstyd. Ja ogólnie w trakcie wfu czułam się zawsze zażenowana. I tak pozostało mi na lata.
Na siłowni znów podobnie- nie odważyłam się poprosić instruktora o pomoc, a na aerobicu czułam się źle kiedy nie mogłam nadążyć lub zmęczyłam się bardziej niż inni.
W końcu wybrałam się na jogę. I to był strzał w dziesiątkę! Najpierw co prawda zezowałam na boki i podglądałam kto ile się wygnie (żeby porównać ze sobą), ale z czasem przestałam na to zwracać uwagę. Niestety instruktorka jogi wyjechała i już nie udało mi się znaleźć takiej, która stworzyłaby porównywalny nastrój, klimat. Teraz staram się zmobilizować do ćwiczenia w domu. Czasami wychodzi mi lepiej, bywają jednak dni a nawet tygodnie (np. w wakacje) kiedy nie mogę się zebrać.
Ostatnio zaczęłam czytać artykuły z tego bloga i mam nadzieję, że uda mi się przełamać lenistwo. Chciałabym wytworzyć w sobie nawyk regularnego ćwiczenia (włącznie z pranayamą i medytacją). Jeśli ktoś przeczyta ten wpis, prośba o trzymanie kciuków!
Na koniec dodam, że blog jest super, a mantrę ramadasa, o której dowiedziałam się tutaj, często nucę w stresujących sytuacjach.
Pozdrawiam i dziękuję!
Przeczytałam – i MOCNO trzymam kciuki!!!!! Powodzenia!!! 🙂
Myślę, że problemem jest często to, że nie potrafimy się zmotywować do ćwiczeń nie wyznaczając sobie wcześniej konkretnego celu podejmowanego treningu. Po jego sformułowaniu (np> „Chcę schudnąć 10 kilko w 3 miesiące), warto regularnie monitorować postępy. Świetnym motywatorem mogą okazać się chociażby aplikacje medyczne pozwalające mierzyć spalone kalorie i tkankę tłuszczową. Sam posiadam tego typu oprogramowaniu i znacznie łatwiej jest mi się dzięki temu zabrać do ćwiczeń.