Są na świecie kobiety, które twierdzą, że nie lubią ćwiczyć, jest też niewielki procent takich, które ćwiczyć uwielbiają. Każda z nas ma wokół siebie osoby, które nie chcą, nie potrafią i nawet nie próbują się ruszać. Wstyd się przyznać, ale ja też taka kiedyś byłam. Może Ty też należysz do tej pierwszej grupy i nie lubisz ćwiczyć. Postaram się więc dziś, na bazie swoich doświadczeń poradzić Ci jak polubić ćwiczenia i dlaczego warto to zrobić.

W szkole nie znosiłam zajęć WF. Szatnie przesiąknięte zapachem potu, brak czegoś do picia (w tamtych czasach nie było jeszcze mody na wodę w butelkach) i fakt, że prysznic był marzeniem równie abstrakcyjnym co lot na Marsa, powodowały, że ćwiczenia były ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę. W liceum, podobnie jak większość moich koleżanek, ciągle byłam „niedysponowana”. Każda z nas miała okres kilka razy w miesiącu :). Nie widziałyśmy sensu w skakaniu przez kozła, rzucaniu piłką lekarską czy bieganiu wokół szkolnego boiska. Nikt nam nie tłumaczył, po co mamy to robić. Jedynym argumentem było zaliczenie ćwiczeń, żeby przejść do następnej klasy. Unikałyśmy zajęć WF, ponieważ były męczące i nudne. W dodatku intensywny wysiłek fizyczny między lekcją języka polskiego a matematyką, na którą przychodziłyśmy zgrzane i spragnione, był prawdziwą udręką.

Wszystko to sprawiło, że większość z nas na długie lata skojarzyła sport z czynnością bardzo nieprzyjemną i pozbawioną sensu. W konsekwencji wmówiłyśmy sobie, że ćwiczenia są nie dla nas, a my się do nich zwyczajnie nie nadajemy. I to nas blokuje!

Wiele nastolatek nadal nie cierpi ćwiczeń. Trochę to smutne, ponieważ jako dzieci uwielbiamy się ruszać. Biegamy, tańczymy, spontanicznie rozciągamy się, wchodzimy na drzewa. Z czasem nasza potrzeba ruchu zostaje w nas zniszczona. Musimy spokojnie siedzieć w szkolnych ławkach, podczas gdy w głębi serca marzymy o tym, by się wiercić i ruszać.

W podstawówce godzinami grałam w gumę. Zdejmowałam buty, by jak najwyżej skoczyć, i ku rozpaczy mojej Mamy wracałam do domu z wielkimi dziurami w skarpetkach. Grałam w klasy, bawiłam się w berka, w chowanego, grałam w dwa ognie. Uwielbiałam badmintona, siatkówkę, jazdę na rowerze, hula-hop. Łaziłam po drzewach, a wieczorem moi rodzice nie mogli zaciągnąć mnie do domu, bo ciągle chciałam biegać. Jednak podczas nauki w szkole wydarzyło się coś, co zablokowało moją naturalną, spontaniczną potrzebę ruchu na wiele kolejnych lat. Tak skutecznie, że nawet gdy pracowałam jako modelka, aby schudnąć, wolałam jeść mniej, byle tylko nie ćwiczyć.

W Nowym Jorku dostałam w prezencie karnet (wart kilka tysięcy dolarów) od jednego z najlepszych i najdroższych klubów w mieście. Skorzystałam z niego tylko jeden raz. Przez godzinę jeździłam na rowerku, wpatrując się ekran telewizora, by stwierdzić, że to nie dla mnie. Dzisiaj wiem, że po prostu nie potrafiłam ćwiczyć. Moja źle rozumiana duma, a może poczucie wstydu, nie pozwoliły mi poprosić o pomoc instruktora. W klubie wszystkie osoby wyglądały na bardzo doświadczone i miałam wrażenie, że takie się już urodziły. Uznałam, że widocznie ja się do tego po prostu nie nadaję, więc zrezygnowałam.

Gdy miałam 26 lat kupiłam rower i rolki, żeby jeździć ze swoim synem. To był strzał w dziesiątkę! Pomimo początkowej nieporadności szybko przypomniałam sobie poczucie radości, beztroski i wolności, jakie daje ruch. Zachęcona tym doświadczeniem kupiłam sobie kilka kaset wideo i zaczęłam ćwiczyć w domu. Wreszcie przełamałam poczucie wstydu i zapisałam się do jednego z warszawskich klubów. Kupiłam karnet i zaczęłam chodzić na TBC (total body conditioning). Każde zajęcia rozpoczynały się od dziesięciominutowej rozgrzewki i ćwiczeń aerobowych (podnoszących tętno), następnie były ćwiczenia z lekkimi ciężarkami, które kształtowały i modelowały sylwetkę, a następnie relaksacja i streching (rozciąganie).

Na początku było mi bardzo trudno. Wstydziłam się, że nie jestem tak wysportowana, jak inne dziewczyny. Czasem czułam się bardzo zmęczona i nie dawałam rady nadążyć za instruktorką. Potem miałam zakwasy tak dotkliwe, że z trudem wchodziłam po schodach, a czasem rano nie mogłam podnieść się z łóżka. Po pewnym czasie ćwiczenia zaczęły sprawiać mi jednak wielką radość, a zadowolenie z własnego wyglądu wprawiało mnie niemal w stan euforii.

Ćwiczyłam do momentu, gdy jakimś cudem trafiłam na wpis w internecie, który umieściła jedna z osób chodzących ze mną na zajęcia. Napisała, że nie mogła uwierzyć własnym oczom, bo na zajęciach była Agnieszka Maciąg, ćwiczyła tuż obok niej i robiła to beznadziejnie. Chodziłam do normalnego, ogólnie dostępnego klubu. Pragnęłam czuć się jak normalna dziewczyna w otoczeniu normalnych ludzi. Grupa, z którą dotychczas ćwiczyłam, przywykła do mnie i mój widok nie robił na nikim wrażenia. Pojawiły się jednak nowe osoby, a jedna z nich mnie skrytykowała. Poczułam się bardzo niezręcznie i zrezygnowałam z zajęć.

Krytyka uderza w nasz słaby punkt, zwłaszcza gdy nie jesteśmy pewne siebie. A w kwestii ćwiczeń i własnego wyglądu niewiele z nas czuje się pewnie. Ja też nie. Z powodu jednej opinii, jednej złośliwości rezygnowałam z czegoś, co z sprawiało mi tak wielką radość. Po pewnym czasie miałam do siebie o to żal. Ta osoba nie była przecież ważna w moim życiu. Nie wiem nawet, jak miała na imię. Prawdopodobnie skrytykowała mnie, ponieważ sama nie czuła się pewnie. Przecież większość z nas zwyczajnie się wstydzi. To jeden z głównych powodów, które blokują nas przed dołączeniem do grupy ćwiczących osób. Dzisiaj o tym wiem, ponieważ dużo rozmawiałam na ten temat z wieloma dziewczynami i kobietami. Jednym z głównych powodów, który sprawia, że nie ćwiczymy w grupie, jest strach przed kompromitacją i opinią innych osób. A przecież w grupie ćwiczących kobiet co najmniej 98% bardzo wstydzi się samych siebie! Nieważne, czy jesteśmy wysokie czy niskie, szczupłe czy pulchne, wiotkie czy spięte. Nasza kultura wymaga od nas, byśmy były idealne, a przecież żadna z nas taka nie jest. Wewnątrz własnego serca każda przeżywa  podobne rozterki, cierpienia i niepewność.

Moje doświadczenie nauczyło mnie prostej prawdy – ćwiczymy wyłącznie dla siebie. Nie musimy na nikim robić dobrego wrażenia! Co nas obchodzi co myślą o nas inni? To ich problem! Każda z nas ma swoje wady i zalety, zdolności i ograniczenia. Nie musimy być idealne. Jeśli nie bierzemy udziału w konkursie piękności czy sprawności, nie musimy spełniać żadnych wymogów. Liczą się tylko NASZE potrzeby i prawo do życia w zdrowiu do późnych lat. Wyłączmy krytyka, który siedzi w naszej głowie, i przestańmy konkurować ze sobą nawzajem. Dziewczyny, miejmy więcej życzliwości w stosunku do samych siebie i do innych osób! I tak jesteśmy już wystarczająco udręczone. Życie stawia przed nami wystarczająco dużo wyzwań, nie utrudniajmy go sobie nic nieznaczącymi problemami.

Z perspektywy czasu wiem, że zajęcia w grupie dają wielką radość. Dopingują i pomagają pokonać własne ograniczenia. Energia grupy działa wspierająco i motywująco. Ćwicząc jogę, spotkałam wielu życzliwych ludzi, którzy pomagają początkującym i podnoszą ich na duchu, ponieważ start ZAWSZE jest trudny. To normalne, że z biegiem lat cierpimy na coraz więcej fizycznych dolegliwości. Problemy z kolanami, kręgosłupem czy barkami są powszechne. Jesteśmy spięte i daleko nam do ideału. Nie wstydźmy się tego! Każda z nas to ma! Tylko w gazetach wszystko jest doprowadzone do ideału. W normalnym świecie taki nie istnieje – i bardzo dobrze! Nasz siła tkwi w naszych niedoskonałościach. Z życzliwością dbajmy o siebie i wzajemnie się wspierajmy. Niech naszym jedynym celem będzie dbałość o zdrowie i stopniowy wzrost sprawności :).

 Jak ćwiczyć, żeby czuć się dobrze?

Każda z nas ma inny temperament i inne potrzeby. Niektóre kobiety odnajdują radość w bieganiu, tańcu, inne w jodze, tai chi, pilatesie, pływaniu, jeździe na rowerze, nordic walkingu lub spacerach. Nie ma znaczenia, jaki rodzaj ruchu wybierzemy. Najważniejsze jest, by znaleźć coś odpowiedniego dla siebie i ruszać się intensywnie przez co najmniej 30 minut dziennie. Tyle potrzebujemy, by zachować sprawność i zdrowie. Pamiętajmy, by robić to regularnie. Jednorazowe zrywy, po których będą bolały nas nieprzyzwyczajone do wysiłku mięśnie, nic nie dadzą. Nasza uroda tkwi nie tylko w słoiczku dobrego kremu, ale w naszym sprawnym ciele. Nic tak nie postarza jak przygarbiona sylwetka, brak entuzjazmu i sił witalnych. To właśnie ruch ładuje nasze akumulatory.

Każda z nas wiele razy słyszała rady, by wprowadzić w codzienne życie większą ilość ruchu, dokonując prostych wyborów: zamiast windy – schody, zamiast samochodów – spacer lub rower, zamiast kolejnej kawy w czasie przerwy w pracy – przynajmniej 10 minut na świeżym powietrzu. Jeśli pracujemy w biurze lub przy komputerze, po każdej godzinie pracy należy zrobić krótką przerwę i się poruszać. Kilka skłonów, rozciąganie, lekkie przysiady, głębokie oddechy, na świeżym powietrzu lub przy szeroko otwartym oknie. Taka chwila ruchu jest bezcenna, ponieważ pomaga nam nie tylko w „naoliwieniu” ciała, ale również umysłu. Dzięki temu nasza praca będzie bardziej efektywna, a my zdrowsze.

Jeśli próbowałaś ćwiczeń w klubie fitness lub na siłowni i byłaś rozczarowana, nie ma powodów do zmartwień. Widocznie tego typu zajęcia nie są dla ciebie. Wiele osób nie znajdzie ukojenia, ćwicząc w kolejnym zamkniętym pomieszczeniu, jeśli w podobnym spędza wiele godzin. Zwłaszcza jeśli rozbrzmiewa tam głośna muzyka, a w zebraniu myśli i wyciszeniu przeszkadzają dodatkowo liczne ekrany telewizorów. Być może w takim przypadku najlepszym wyborem będzie świeże powietrze i kontakt z naturą. Teraz jest na to najlepsza pora. Więc do dzieła i powodzenia!

🙂

PS. Podziel się ze mną i z innymi czytelnikami Twoimi sposobami na to, jak polubić ćwiczenia. Co ćwiczysz? Jak często? Pozdrawiam!