Gdy byłam dzieckiem moi rodzice przez wiele lat zbierali pieniądze na dużego Fiata. Wreszcie pojawił się przed naszym domem, w kolorze „kości słoniowej”, jedyny, jaki był do „wyboru”. Cała rodzina była dumna. Co chwilę wyglądaliśmy przez oko, żeby podziwiać nowy nabytek.
Miesiąc później, w listopadową niedzielę pojechałam z rodzicami do Suchowoli, żeby odwiedzić ciocię. Miałam wtedy dwanaście lat. Po rodzinnym obiedzie wracaliśmy do Białegostoku. Pogoda zmieniła się nagle, zaczął padać pierwszy tego roku śnieg.
Po drodze zabraliśmy dwoje starszych ludzi, którzy wracali z niedzielnej mszy. Siedziałam z tyłu, przy oknie. Czułam niepokój, coś mi mówiło, że powinnam usiąść po środku, ale wstydziłam się obcych pasażerów i nic nie powiedziałam. Przytuliłam policzek do zimnej szyby. Kołysanie auta znużyło mnie i zasnęłam. Obudziło mnie nagłe szarpniecie i potworny krzyk. Potem nastała głucha ciemność. Nicość. Gdy otworzyłam oczy na świeżym śniegu zobaczyłam krew. Lała się z mojej twarzy. Wyczołgałam się z auta.
Nasz nowiutki duży Fiat wpadł w poślizg i przefikołkował kilka razy na dachu. Rozbiłam twarzą i głową szybę. Cudem przeżyłam. Byłam jedyną ofiarą tego wypadku. Po za mną nikomu nic się nie stało.
Przerażeni rodzice zatrzymali nadjeżdżający samochód. Zawieziono mnie do szpitala. Nawet na chwilę nie straciłam przytomności. Usiłowałam uspokoić płacz mamy, chociaż z mojej twarzy nadal płynęły strumienie krwi. Gdy pojawiłam się w szpitalu powstało zamieszanie. Szybko trafiłam na stół operacyjny. Podano mi środek nasenny. Ostatnim obrazem jaki widziałam był silny reflektor i pochylona nade mną zmartwiona twarz lekarza. Usłyszałam słowa: „taka ładna dziewczynka, jaka szkoda”…
Obudziłam się w środku nocy. Było mi niedobrze. Nie wiedziałam gdzie jestem. Szukałam toalety. Miałam zawroty głowy, nogi jak z waty, a na oku opatrunek. Następnego dnia garściami wyjmowałam pocięte szkłem włosy, zeskrobywałam resztki zaschniętej krwi. Gdy rano w szpitalu odwiedzili mnie rodzice widziałam zapłakane oczy mamy i zasmucony wzrok taty. Czuł się winny, a ja robiłam wszystko, aby dodać mu otuchy. Wszystko będzie dobrze – pocieszałam ich jak mogłam. Czułam ich troskę i niesamowity ból. Nikt z nas nie wiedział co będzie, gdy opatrunek zostanie zdjęty. Wielka niewiadoma. Najważniejsze, że oko nie było uszkodzone. To był cud. Miałam przyszyte rzęsy, powiekę, rozcięcia wokół całego oka, nad brwią. Lekarz, który mnie operował naprawdę bardzo się postarał. Wykonał wręcz koronkową pracę. Cudownie mnie „zacerował”. Do dzisiaj jestem mu za to ogromnie wdzięczna.
Po pasażerach, których wtedy podwoziliśmy, został w samochodzie drewniany różaniec i obrazek Matki Boskiej Hodyszewskiej. Mam je do dzisiaj – to są moje talizmany.
Dwa tygodnie później wróciłam do szkoły. Moje pojawienie się wzbudziło sensację. Wszyscy wiedzieli co się stało. Wstydziłam się moich blizn. Zaczesałam grzywkę na bok, by dokładnie zasłoniła oko. Chciałam zniknąć, zapaść się pod ziemię, tym czasem wszyscy pokazywali mnie palcami. Podszedł do mnie chłopak z klasy, który bardzo mi się podobał: „jaka szkoda, że to się stało, kiedyś byłaś taka ładna…” powiedział. Nigdy wcześniej nie mówił, że mu się podobam. Teraz miałam poczucie ogromnej straty. Jeszcze nie zaczęłam czuć się atrakcyjna, a już przestałam taka być! Miałam wrażenie, że już nigdy nikt mnie nie pokocha. Czułam się gorsza. I właśnie to stało się moja prawdziwą blizną.
Kilka miesięcy później nauczycielka rosyjskiego patrząc na moją bardzo długą już grzywkę powiedziała głośno, przy całej klasie: „Przestań użalać się nad sobą i zetnij te włosy! Uszkodzisz sobie wzrok dziewczyno!”. Byłam na nią wściekła. Czułam się upokorzona, dotknięta i zraniona. Nikt nie miał prawa mówić o moim „defekcie”, to był temat tabu. Po powrocie do domu rozpłakałam się. A potem przełknęłam złość i poszłam do fryzjera. Obcięłam włosy. Zrobiłam to! I byłam z siebie dumna.
Gdy podczas spaceru z rodzicami jacyś chłopcy przyglądali mi się i wytykali palcami moją nadal świeżą, czerwoną bliznę, pokazałam im język. To im powinno być wstyd za takie zachowanie, nie mi. „Dosyć tego” powiedziałam sobie. Chociaż to wcale nie było takie łatwe… Jednak nie chciałam już dłużej się ukrywać i chodzić ze spuszczoną głową. Nie można tak żyć.
Nie przypuszczałam wtedy, nie przyszło mi nawet do głowy, że kiedyś zostanę modelką, a nawet wzorem dla innych kobiet. Wtedy nie było photoshopa i możliwości retuszu. Modelki były wtedy idealne. Ja nie byłam. A jednak niemożliwe stało się możliwe.
Możemy czuć się ułomni tylko wtedy, gdy sami sobie na to pozwolimy, gdy dopuścimy do tego, by czuć się gorszymi. Każdy z nas nosi w sobie jakieś blizny. Blizny braku akceptacji, braku miłości, odtrącenia, zdrady, nietolerancji. Ale te blizny nie mogą przysłaniać nam obrazu świata, spychać na krawędź życia. Warto jest obciąć grzywkę, wyprostować się i pokazać język tym, którzy wytykają nas palcami. A wtedy życie może nas zaskoczyć.
Kilka lat temu byłam gościem programu „Sprawa dla reportera” Elżbiety Jaworowicz. Jedną z poruszanych w tym odcinku spraw była tragedia czternastoletniej dziewczynki, której z powodu błędu lekarskiego amputowano nogę do połowy łydki. Zarówno ona jak i jej rodzina mieli poczucie głębokiego bólu, co jest zrozumiałe zwłaszcza, że amputacji tej można było uniknąć. Poczucie żalu było tak wielkie, że przesłoniło tej rodzinie wiarę w przyszłość. Tak, jakby już nigdy nic dobrego nie mogło tej dziewczynki spotkać. Jej marzeniem było wykonywanie zawodu fryzjerki, jednak z powodu utraty nogi cała rodzina uznała, że nie może się ono spełnić. Po prostu nie. Fryzjerka bez nogi? Wykluczone.
Przypomniała mi się wtedy historia pewnej Brytyjki, która straciła nogę. Nosiła protezę. Mimo to była tak ładna, że została modelką i chodziła… na pokazach mody! Zastanawiam się jak wielkie wewnętrzne opory musiała pokonać ta dziewczyna, by wyjść na wybieg. Przecież obok niej pojawiały się tylko długonogie ideały urody. A ona szła w świetle reflektorów, dumna i piękna, z wysoko podniesioną głową. Nie była kaleką- jej duch został nietknięty. A może paradoksalnie został właśnie wzmocniony.
Dzisiaj kocham moje blizny, stały się częścią mnie. Dzięki nim nigdy nie budowałam poczucia własnej wartości na wyglądzie zewnętrznym. Jest ulotny. Wypadek uświadomił mi jak kruche jest ludzkie życie, że należy cenić każdy dzień i nie marnować ani chwili. Podążać za swoimi marzeniami i mieć odwagę, by żyć prawdziwie, szczerze i świadomie. Zawsze mówić kocham i przepraszam, być w TEJ właśnie chwili, bo jutra może nie być. Mam też poczucie, że skoro przeżyłam ten wypadek, to moje życie musi mieć jakiś sens. Dostałam drugą szansę. Staram się ją dobrze wykorzystać i wnieść coś pozytywnego do świata.
Każde życie ma sens, bo każde życie jest wielkim darem i cudem. Nie można marnować go na zamartwianie się tym, czego nie mamy. Każda blizna ma sens, bo jest świadectwem tego, że przetrwaliśmy. Rany się goją. Te na duszy także.
PANI Agnieszko,
Dziekuje za podzielenie sie tak piekna a i zarazem trudna historua.Wlasnie bardzo sue wzruszylam.Tak,to prawda,kazdy na jakas blixne,ktora moze przerodzic sie w sile!!!Pani tej Sily zycze z calego serca!Jest Pani cudowna,piekna osoba.Piekna zewnetrznie i wewnetrznie.Ciesze sie,ze moge byc odbiorczynia tych wsztstkivh Pani przygod po nieodkrytym jeszcze ladzie,jakim jest zycie…
Pozdrawiam serdecznie,
Ilona
Dziękuję bardzo za wrażliwość i te ciepłe słowa ☺ Pozdrawiam serdecznie! ☺
Każda blizna jest świadectwem naznaczenia Doświadczeniem –właśnie przez duże D. Jeśli tylko zostanie ono nadbudowane refleksją-może stać się ciągle bijącym źródłem uczenia się. Źródłem, z którego można czerpać podczas nieustannego doświadczania życia.
Są też blizny, które już na zawsze będą łączyły się nie tylko z bólem ducha, ale i ciała. Blizny, które nie tylko pozostają defektem kosmetycznym , ale fizycznie namacalnym pomostem bólu pomiędzy ciałem i duszą. Jeśli duszy nie pozwalamy już na cierpienie, chcemy razem z Nią być wolni, a ciało nadal jest strumieniem fizycznego cierpienia- jak pogodzić jedno z drugim? Jak sprawić, aby stały się jednością i płynęły wspólnym nurtem? Od siedemnastu lat poszukuję odpowiedzi na te pytania i są one dla mnie wciąż bijącym źródłem refleksji, odnajdywania sensu życia i świata.
Siedemnaście lat temu, jako 20letnia dziewczyna przeżyłam wypadek, po którym toczyłam kilkuletnią batalię o fizyczną sprawność. Do dziś zdumiona jestem ówczesną siłą, determinacją i konsekwencją czynów i działań. I dziś, kiedy Siła błądzi na manowcach, Doświadczenie jest drogowskazem…Czy bez tego doświadczenia byłabym tym kim jestem? Nie. A swoje blizny, pomimo tego, że wciąż rodzą ból, obdarzam czułością.
Bardzo dziękuję Pani Agnieszko za ten wpis. Pani słowa poruszyły kolejne, choć pozostające od kilkunastu lat w ciągłym drganiu, nowe struny duszy, usłyszałam nowe nuty muzyki moich emocji.
Pozdrawiam niezwykle serdecznie,
Magda
P.S. Pozdrowienia dla Krasnala :). Mam nadzieję, że pilnie strzeże domowego ogniska ;).
Krasnal jest z nami ☺ I szczęście przynosi ☺ Dziękuję bardzo za ten list i za całe ciepło. Za te oczy magiczne, które dobrze pamiętam z naszego spotkania ☺
Przesyłam dużo pozytywnej energii ☺
Pani Agnieszko,
ze wzruszeniem przeczytałam Pani opowieść. Wyznaję pogląd, że nie ma przypadków i wszystko posiada jakiś – czasami głębszy, trudny do odszyfrowania – sens. Ta historia nieodparcie nasuwa skojarzenie z (astrologiczną symboliką) Chirona, który wskazuje na „rany niezawinione” oraz głębokie cierpienie, często będące właśnie dziełem tzw. „przypadku”, ale też bycie dla innych wzorem i nauczycielem w związanej z bólem dziedzinie. I tak się tutaj stało. Szczerze podziwiam i gratuluję.
Nie wszystko, co nam się przytrafia, można logicznie wytłumaczyć, niektóre sprawy trzeba po prostu zaakceptować takimi, jakie są, i wykorzystać w możliwie najlepszy sposób. Dziękuję za wpis.
Serdecznie pozdrawiam
Monika
Za każdą ciemnością ukryte jest dla nas Światło. Dziękuję serdecznie i ciepło pozdrawiam ☺
Popłakałam się. Z tego wzruszenia nawet nie wiem co napisać. Tyle pozytywnej energii jest w Pani wpisach. Akurat tego mi teraz potrzeba. Dziękuję.
Ja również bardzo dziękuję i ciepło pozdrawiam ☺
Cudowny wpis, I daje tak wiele do myslenia, nigdy nie dostrzeglam nawet Cienia blizny na Pani twarzy, ale to jest wlasnie to pogodzenie sie z nimi I polibienie, bo kiedy my przestajemy dostrzegac nasze niedoskonalosci inni tez ich nie widza. Milego weekendu
Cóż, może nasze piękno tkwi właśnie w tym, że nie jesteśmy doskonali? Dziękuję i ciepło pozdrawiam ☺
Jeżeli nie można pozbyć się blizny na ciele, duszy czy sercu po prostu trzeba ją polubić. Pani się to udało, mnie też i mam nadzieję, że innym także się to uda. Wszystkim tego życzę. Niestety czasem mam wrażenie, że niektórzy nie tylko nie potrafią ale i nie chcą tego zrobić. Użalają się nad sobą albo zrzucają całą złość na innych. I to jest chyba najgorsze.
*Pomagajmy ludziom zrozumieć i polubić siebie.
*Budujmy wokół siebie miłe, dobre i przyjazne otoczenie.
*Nauczmy się znajdować chwile radości w codziennym życiu.
Jeżeli my zapomnimy o naszych bliznach inni też ich nie dostrzegą.
Wszystkiego dobrego dla czytających bloga i da Pani, Agnieszko 🙂
Pogodzenie się naszymi bliznami to jest proces i wymaga czasu. Ale również decyzji, że nie chcemy tkwić w więzieniu naszym ograniczeń, ale żyć pełnią. A to wymaga zgody na to, co jest. I całkowitej akceptacji. Pozdrawiam ciepło! ☺
Pani Agnieszko, Pani doświadczenie jest przejmujące. Dziękuję, że się Pani z nim podzieliła. Trochę mi to przypomniało moje dzieciństwo (lata 80). Moi rodzice również zakupili takie auto fiat 125 p kolor kość słoniowa, był używany ale radość całej rodziny wielka :)… ale ja nie o tym. Ja również podobne miałam doświadczenie jak Pani, odnośnie „oszpecenia” i wiem co to znaczy zakrywać twarz włosami, gdyż ja to muszę robić przez całe moje życie. Nie jest to wynikiem wypadku- pewnie by mi było się pogodzić z sytuacją trudniej. Inaczej przyjmuje się taką przypadłość jeżeli jest wynikiem wady wrodzonej. Najgorszy czas, jaki przeżyłam i czasami wraca w wspomnieniach, to dzieciństwo- dzieci niestety potrafią być bardzo okrutne, ale to często wynik braku wychowania w domu. Z moją wadą muszę walczyć całe życie. W życiu dorosłym jest mi łatwiej, chociaż i teraz się zdarzy, że w rozmowie z nowo poznaną osobą pada pytanie „co ci się stało…?” niby zwyczajne, ale osoba ta spyta, ja odpowiem i ciekawość zaspokoi, natomiast ja przez miesiąc będę się zastanawiała – „to aż tak widać?”… Chirurgia plastyczna nie jest mi obca, widziała wiele i jeszcze gorsze przypadki ode mnie. Poprawianie mojej „urody” nie zawsze przynosiło wymierne rezultaty jakie bym sobie życzyła. Mam męża, który mnie akceptuje i wspiera i z tego powodu jest w miarę ok. Jednak nie zgodzę się z tym, że to co mnie spotkało, to przeznaczenie bądź przyzwolenie Boga. Bóg chciałby dla każdego z nas to, co najlepsze. To, co nas spotyka zapisano w księdze biblijnej w Kaznodziei 9:11cyt: „Wszystkich ich dosięga czas i nieprzewidywane zdarzenie”. A zatem możemy paść ofiarą nieszczęścia przez przypadek, a nie dlatego, że tak było pisane. Pozdrawiam wszystkich!
W cudownej i mądrej książce „Mały książę“ napisane jest, że najważniejsze jest to, co niewidzialne dla oczu. Przez całe życie uczymy się dostrzegać to, co jest poza złudzeniem materialnego świata. Pani mąż to potrafi. A my wszyscy uczymy się uważności, wrażliwości, delikatności i empatii. Niektórym zajmuje to trochę więcej czasu, dlatego warto być wyrozumiałym i cierpliwym ☺ Bardzo dziękuję za list i ciepło pozdrawiam! ☺
Jak to w życiu bywa przez przypadek trafiłam do Pani i chętnie poznam bliżej bo już w „kulinariach” jestem rozkochana, a kolejne słowa czytane sprawiają, że czuje się zmotywowana. Wzruszyła mnie ta opowieść… może warto pamiętać, że przysłowiowy „ból zęba” dotyka tak samo Kowalskiego, prezydenta czy znaną, lubianą, oglądaną i podziwianą Panią z telewizji. Każdy z nas ma swoje demony przeszłości z którymi musi się uporać i każdy z nas walczy o swoje szczęście. Ja walczę nadal bo moja bajka, która miała trwać wiecznie nagle została przerwana, ale nadal wierzę w jej dobre zakończenie. Dziękuję. Wszystkiego dobrego!
Niezależnie od tego, co w życiu robimy wszyscy jesteśmy do siebie podobni. Wszyscy jesteśmy gałęziami tego samego drzewa ☺ A czasem coś się w naszym życiu kończy, by mogło zacząć się coś nowego, lepszego. Trzymam kciuki i ciepło pozdrawiam ☺
P. Agnieszko od niedawna sledze Pani blog. Bardzo wzruszający wpis. Dziękuję Pani za szczerość i naturalność bo często wydaje się Nam ze sławni ludzie nie maja problemow i Ich życie to tylko same radości. Pani pokazuje, ze wszyscy jesteśmy z tej samej gliny ulepieni. Pozdrawiam serdecznie.
O tak, wykonujemy róże zawody, ale wszyscy jesteśmy gałęziami tego samego drzewa, a nasze serca i dusze są bardzo podobne.
Dziękuję i ciepło pozdrawiam! 🙂
ja też mam taki ”defekt” – ponad rok temu podczas koszenia trawnika noga poleciała mi pod kosiarkę, w wyniku czego straciłam kawałek palca wraz z całym paznokciem, ból trudny nie do pisania, leczenie, itd… Teraz ciężko mi ubrać jakieś fajne buty, klapki – ludzie gapią się na ten mój palec z obrzydzeniem. Ale mi to nie przeszkadza, bo dzięki temu zyskałam inną rzecz, dużo cenniejszą od tego mojego palca. Otóż od pewnego czasu staraliśmy się z mężem o naszego Dzidziusia, jednak mój tryb życia na to nie pozwalał, bardzo ciężka fizyczna praca również. W niecałe 2 miesiące po wypadku zobaczyłam te 2 upragnione kreseczki na teście ciążowym- w końcu! To moja zapłata za wszystkie cierpienia i co najważniejsze warta wszystkiego. Bo przecież nic nie zdarza się bez przyczyny… Gdy patrzę na moją ukochaną Córeczkę to wiem że jest wart wszystkiego. Dziękuję za mądrego bloga i pozdrawiam.
Czasami tak jest, że niemożliwe staje się możliwe…
takie historie bardzo pozytywnie nastrajają.
Dzięki za tę notkę.
Piękna na duszy i ciele (: …. nic dodać nic ująć … uczmy się drogie Panie na przykładzie Pani Agnieszki….
Pozdrawiam serdecznie!
Piękny wpis. Grunt to nie pozwolić, żeby trudne wspomnienia ciągnęły nas w dół, a sprawić, żeby z czasem nas wzmocniły. Pierwszy raz trafiłam na tego bloga i jestem bardzo pozytywnie zaskoczona, jak wiele różnorodnych tematów jest tu poruszanych – zarówno tych „poważnych”, jak i „lżejszych”, a wszystko opisane ze smakiem, tak, że chce się czytać ! Gratuluję i pozdrawiam.
Pani Agnieszko,
dziękuję za te mądre słowa. Czasami jest tak, że człowiek traci większość życia na pogoń za figurą, urodą i pieniędzmi, a nie dostrzega pozytywnych sfer swojego życia. Pani strona, Pani książki, zaangażowanie w akcję Twoja Położna w roku 2014r pokazują, że jest Pani niezwykle ciepłą, dobrą osobą, która w dodatku przekazuje to dobro wkoło. Jak to ze słowami to są słowa, które są pokarmem dla duszy, jak te od Pani. Jak są i słowa ciosy. Bardzo się cieszę, że dzieli się Pani sowimi przemyśleniami, gdyż kiedyś wyciągnęła mnie pani książka z potwornego doła połączonego, czego wtedy nie wiedziałam z niedoczynnością tarczycy. Nie miałam wtedy pracy dopiero po studiach i był to dla mnie trudny czas. Jednakże wsparcie męża,przeczytanie Pani książki „Smak szczęścia” (na której mam autograf Pani ze spotkania Twoja Położna w Krakowie) zmieniły moje patrzenie na świat. Niedługo potem znalazłam pracę, obecnie mam córeczkę i razem z mężem tworzymy myślę, że fajną rodzinę. Nigdy nie będzie tak, iż będą koło nas tylko dobrzy i wspierający ludzie, ale w relacjach tych które wybieramy , czyli przyjaciołach, trzeba tylko takich szukać. A konkretnie osób, do których ma się zaufanie i choćby nie wiem co się stało i tak staną po naszej stronie i pomogą. Mimo, że mam niewiele ponad 30 lat, to ogrom doświadczeń z negatywnymi osobami wpłynął negatywnie na moje zdrowie. Ale obecnie mam fajną pracę, kochającą rodzinę i cieszę się każdym dniem i dziękuję za to codziennie Bogu.
Pozdrawiam Panią bardzo ciepło i pozytywnie
Anna
Pani Aniu jest Pani tak samo mądra jak Pani Agnieszka. Pozdrawiam Panią BARDZO SERDECZNIE.
Pani Agnieszko, Pani wpis jest bardzo mądry i daje dużo do myślenia. Świetnie sobie Pani poradziła, a publikując ten tekst zmobilizowała Pani innych do walki o siebie. Ja kilka lat temu przeszłam bardzo ciężką chorobę. Wyzdrowiałam, , ale przez kilka miesięcy cierpiałam psychicznie, bo ciągle myślałam, że coś mi się stanie, że za szybko odejdę, że nie zobaczę wnuków itd. Chodziłam do psychiatry, psychologa, niewiele mi to pomagało. Zaczęłam sama pracować ze swoimi emocjami, jest dobrze, chociaż czasem wieczorem dopada mnie jakiś irracjonalny lęk, ale jakoś z tym radzę. Cieszę się z każdego dnia, celebruję codzienność, regularnie robię badania. A dzisiaj piekę ciasteczka kruche z Pani bloga, który bardzo lubię i polecam go znajomym. Jest bardzo fajny, mądry, ciekawy, no i estetyczny, bardzo ciekawe, świetnie napisane teksty. Pani Agnieszko, uwielbiam Panią, proszę żyć tak dalej i dzielić się z nami swoim życiem. Bardzo serdecznie Panią pozdrawiam.
Pani Agnieszko..:) Bardzo wzruszył mnie pani tekst o ”bliznach”. Dziękuję za siłę, mądrość i dobro, które płyną z tych słów..Właśnie tego było mi trzeba. Dziś po raz pierwszy, zupełnie przypadkiem trafiłam na Pani blog. Myślę, że teraz będę często tutaj zaglądać. Życzę Pani dużo słońca, które i dla mnie dziś zaświeciło..:)