Gdy przedwczoraj podałam mój przepis na ciastka jedna z Pań na FB zapytała mnie – „a może coś bez białej mąki i cukru?” Wtedy przypomniały mi się czasy mojego dzieciństwa. Czasy, w których bez obaw piliśmy mleko, jedliśmy jajka, masło, chleb, mało tego – dzieci jeździły w samochodach bez fotelików! A nawet bez zapiętych pasów! Mało tego, bawiły się na tylnych siedzeniach samochodów z psami! Nie twierdzę, że było to bezpieczne. Przypominam sobie jedynie, że istniało życie bez ciągłego poczucia zagrożenia. Świat nie był wrogiem. Teraz jest nim niemal wszystko. Wszystko jest niebezpieczne. Nawet świąteczne pieczenie ciastek…

Czy nie przeginamy dziewczyny?

Czy takie życie ma sens?

Jedna ze współczesnych bohaterek młodego pokolenia wyznała, że przebiegła 5 kilometrów, po czym wróciła do domu i … znowu wyszła, żeby przebiec kolejnych 5 kilometrów. Super. Popieram ruch i bieganie. Tylko gdzie tak biegniemy? Z kim się ścigamy? Jak dużo musimy przebiec, żeby zasłużyć na poczucie zadowolenia? Jak bardzo surowe musimy być dla siebie, żeby wreszcie pogładzić siebie po ramieniu i powiedzieć „Jesteś wystarczająca. Jesteś dobra po prostu taka, jaka jesteś. Już wystarczy”…

Samoakceptacja to jest moment, w którym możemy prawdziwe zacząć dbać o siebie. I chudnąć, na stałe :). Odżywiać się mądrze i z troską. Nie dlatego, żeby kogoś zadowolić (swojego wewnętrznego krytyka?), ale po prostu z miłością dbać o siebie, dobrze się odżywiać i mieć… stabilną wagę. Optymalną. Po prostu naszą. Która nie jest uzależniona od wahań nastrojów, stanów emocjonalnych czy ilości przebiegniętych kilometrów…

Dlaczego o tym piszę? Ponieważ przez długie lata ja też byłam dla siebie bardzo surowa. Wiecznie z siebie niezadowolona. Ciągle krytykująca. Nie mogłam jakoś osiągnąć stanu swojego ideału. Poprzeczka ciągle rosła powodując zniechęcenie i frustracje. A wreszcie, gdy nadszedł moment mojego kryzysu i zaczęłam prawdziwą, głęboką prace nad sobą, jednym z jej elementów było… odpuszczenie sobie. Totalne odpuszczenie. Kupiłam sobie jeansy o rozmiar większe. A potem nawet o dwa rozmiary większe :). Później przeczytałam, że bohaterka książki „Jedz, módl się i kochaj” zrobiła dokładnie to samo!

Więc może na jakimś etapie naszego życia to wyciszenie wewnętrznego krytyka i odpuszczenie sobie jest ważnym elementem naszego rozwoju? Aby poznać prawdziwą siebie. Aby siebie posłuchać, zobaczyć i poczuć. I wreszcie pokochać… Tak po prostu. Za nic.

Jak ja wtedy siebie pokochałam! Jak siebie poznałam! Jak się ze sobą zaprzyjaźniłam! Nareszcie! Ta porzucona, opuszczona dziewczyna tak długo na to czekała!!!

„Czego Ci dzisiaj potrzeba Agnieszko?” – zaczęłam zadawać sobie takie pytania, zamiast ciągłego powtarzania jaka mam być, co muszę i czego mi nie wolno.

Boże, jak dobrze jest odpuścić sobie tego wewnętrznego tyrana i pożegnać się z nim! Uwolnić od niego! Jest jak emocjonalny rak, który wyniszcza nas od środka! Zjada poczucie szczęścia, zadowolenia, lekkości i harmonii! Niszczy też nasze fizyczne ciało powodując choroby! Odpuszczał tylko po weekendowym „winku”. Siedzący w naszych głowach, gadający, straszący, narzekający, krytykujący. Niszcząca nas od środka mentalna toksyna.

Wtedy się z nim pożegnałam. Ja nie twierdzę, że było to łatwe i natychmiastowe. Proces detoksykacji musi być stopniowy, bo inaczej jest niebezpieczny. Ale było to bardzo ważne, bo zaczęło mój proces zdrowienia we wszystkich obszarach mojego życia. Dopiero wtedy, gdy to przeszłam stałam się naprawdę gotowa na udany związek z drugim człowiekiem! Na dobre relacje z moim dzieckiem! Na ustawienie mojego życia zawodowego i jadłospisu w taki sposób, że mogę się nimi cieszyć. A moja waga na stałe spadła i jest optymalna. Bez wahań. I mogę piec ciasta! Mogę jeść biała mąkę i cukier! Mogę wszystko! To ja dokonuję wyborów co i kiedy zrobię i zjem. W moim świcie nic nie jest zakazane! Nie jem mięsa, bo wolę zjeść cieciorkę! Nie rzucam się na słodycze, bo wolę zjeść suszone śliwki, morele i garść migdałów. Nie mam napadów obsesyjnego rzucania się na słodycze, ponieważ nie są zakazane. Nie mam tęsknoty za smakiem świeżego chleba z masłem, ponieważ w moim świecie on również nie jest zakazany. Po prostu na co dzień go nie jadam. Na co dzień jadam kasze, warzywa, rośliny strączkowe i owoce – to wszystko co uwielbiam, co jest zdrowe i co dobrze mi służy. Moje kubki smakowe zupełnie oczyściły się z chemii, dlatego w naturalny sposób wybieram zdrowe jedzenie i ono mi smakuje. Nie jestem w stanie zjeść chipsów, bo wydają mi się nie tylko wstrętne, ale w ogóle niejadalne! A kiedyś mogłam ich zjeść całą paczkę. Dzisiaj wydaje mi się to nie do pomyślenia… Oczyściły się nie tylko moje kubki smakowe, ale przede wszystkim moje myśli, moje serce i moja dusza. Dlatego nie mam ochoty na robienie tego, co mi nie służy. Dlatego nie palę papierosów i nie piję alkoholu. Nie dlatego, że nie mogę. Mogę wszystko. Ale nie mam na to ochoty. A dlaczego nie mam? Bo naprawdę siebie pokochałam. I chce dla siebie tylko tego, co dobre :).

Odżywiam się nie tylko zdrowo, ale również mądrze. Nie jest to nagły zryw, ale stan ciągły. Za nic siebie nie potępiam. Przed świętami piekę ciastka i jeśli ma ochotę to zjadam ich kilka. Kilka w zupełności mi wystarczy. Resztą się dzielę. I to dzielenie się jest najfajniejsze! Biała mąka i cukier nie są moimi wrogami. Po prostu jadam je sporadycznie i w niewielkich ilościach.

W lodówce mam moje ulubione zdrowe kulki, które sama robię (wkrótce podam Wam przepis), a na stole w kuchni stoi wielki słój upieczonych przez nas ciastek. Kruche ciastka przechowywane w szczelnie zamkniętym pojemniku będą dobre nawet przez kilka tygodni.

DYN_0222-1Ale wspomnienia z tego wspólnego pieczenia zostaną z nami na zawsze! Moja Helenka ma teraz 2,5 roczku, ale mój syn Michał ma już 22 lata! I wiem, jakie to wspólne pieczenie ciastek było dla niego ważne! Oczywiście on teraz nie ma na to pieczenie ochoty, jest zajęty innymi sprawami, ale te wspomnienia wspólnego gotowania są jego fundamentem. Poczuciem bezpieczeństwa, spokoju i miłości.

Najfajniejsze wspomnienia z dzieciństwa? Wcale nie chwile, gdy dostał komputer czy jakąś grę. Chociaż wtedy bardzo o tym marzył, a gdy te marzenia się spełniły, to była wielka euforia. Ale to wszystko przeminęło. Na zawsze zostały w nim ciepłe wspomnienia chwil, gdy przed świętami piekliśmy ciastka, a później otuleni kocem zjadaliśmy je popijając ciepłym mlekiem. Nie pamięta już, jakie dostał prezenty pod choinkę, ale pamięta wspólnie spędzone chwile.

Dlatego zatrzymajmy się w tym biegu do osiągnięcia celu i po prostu teraz BĄDŹMY! Bądźmy z naszymi bliskim. Cieszmy się naszymi dziećmi. Pobrudźmy się z nimi mąką. Wygłupiajmy się. A jeśli nie mamy dzieci, to cieszmy się sobą! Spotkajmy się z przyjaciółmi. A jeśli nie mamy przyjaciół do pieczenia ciastek, to poświęćmy wieczór, by upiec je w samotności, a później podzielmy się nimi. Nie ma z kim? Z listonoszem! Z panią ze sklepu! Z koleżanką w pracy! Albo z osobą, której wcale nie lubimy. Może coś się zmieni w tych relacjach…?

Pieczmy ciastka i czarujmy swój świat. Choć przez kilka dni w roku przestańmy się stresować i martwić. Odpuśćmy sobie. To jest ten czas! To jest miesiąc cudów :).

Z miłością! 🙂

Agnieszka

*Zdjęcie główne pochodzi z magazynu Uroda Życia. Tam też znajdziecie przepis na pokazane na zdjęciu ciasteczka 🙂