W okresie wakacji większość z nas podróżuje do ciepłych krajów. Kochamy plaże, palmy, morze i ciepły wiatr delikatnie chłodzący nagrzaną słońcem skórę. Jednak są miejsca, które zostają z nami w pamięci i w sercu na całe życie, choć wcale do ciepłych nie należą 🙂

Na Alaskę wyruszyliśmy z Robertem kila lat temu, gdy naszej córeczki Helenki nie było jeszcze na świecie, a my mieliśmy trochę więcej czasu niż teraz :). Bardzo wiele w życiu podróżowaliśmy, ale to chyba właśnie Alaska okazała się być jednym z najbardziej zaskakujących miejsc, jakie dane nam było zobaczyć.

Po pierwsze nie spodziewałam się, że tak zimny kraj może mnie zachwycić. Dotąd fascynowały mnie głównie kraje tropikalne, miejsca, gdzie zawsze jest gorąco i barwnie. Okazało się, że na Alasce w maju może być nawet ponad 20°C! Oczywiście bywają też chłodne dni, ale tutaj również można się czasem wygrzać na słońcu. Podczas naszej wyprawy czasem tak było. Tubylcy żartowali nawet, że jak tak dalej pójdzie, to będą musieli zakładać klimatyzacje w samochodach.

Przystanek Alaska
Przez te siedem dni, które spędziliśmy na Alasce czułam się jak bohaterka słynnego serialu „Przystanek Alaska”. Ludzie, tempo życia, krajobraz. Wszystko jakby zatrzymane w biegu, bez pośpiechu. Bo dokąd się tak śpieszyć? Energia tego miejsca jest zupełnie wyjątkowa. Ludzie żyją w sposób skromny, nie ma więc pogoni za pieniędzmi, a mieszkańcy Alaski są niezwykle wyluzowani. Nie chodzi nawet o to, że mają nieustanny uśmiech na twarzach, ale wieloma rzeczami zwyczajnie się nie przejmują.

Kolibry i niedźwiedzie

Na Alaskę popłynęliśmy z Seattle statkiem. Naszym pierwszym przystankiem było Juneau, stolica Alaski, w której mieszka 30 tysięcy osób. Tam mogliśmy podglądać wieloryby (cóż za widok!), wędkować i wspinać się.
Stolica Alaski JuneauPrzystanek Alaska

Po raz pierwszy lecieliśmy tzw. float plane’em, czyli samolotem, który może lądować na wodzie. Niesamowite wrażenie! Lecieliśmy nisko nad lodowcem, z lotu ptaka podziwialiśmy lodowe góry na oceanie. Dotarliśmy wreszcie do miejsca, do którego w zasadzie nie można przyjechać w inny sposób. Ukryte w gęstym lesie Taku Lodge, czyli miejsce, w którym kiedyś odpoczywali poszukiwacze złota. Stworzyła je kobieta, która jako jedna z pierwszych podróżniczek przybyła tu niegdyś łodzią z zaprzęgiem psów. Jak ona to zrobiła? Tak odludne miejsce i ostry klimat. Kobiety są niesamowite!

przelot float planeprzelot float plane

Drewniana, solidna chata przetrwała wiele lat. Las dziewiczo czysty. Gigantyczne, prehistoryczne drzewa i komary… wielkości motyli! Po raz pierwszy w życiu widziałam dziko rosnące truskawki. Wokół domu rozwieszone były tabliczki z napisem „Nie karmić niedźwiedzi”. Myślałam, że to jakiś żart, ale nie –  w tych rejonach jest ich naprawdę mnóstwo! Obecność niedźwiedzi na Alasce nikogo jednak nie dziwi, ale ja byłam bardzo zaskoczona, że w tym klimacie żyją… kolibry. Widziałam je na własne oczy! Te rajskie ptaszki dotychczas kojarzyłam je jedynie z lasami tropikalnymi. Tu przylatywały do sam dom zwabione słodką woda wymieszaną z cukrem.Taku Lodge

Alaska to raj dla wędkarzy. Czyste wody pełne wspaniałych ryb. Nie bez przyczyny kulinarną specjalnością tego miejsca są ryby właśnie. Tutaj jedliśmy najlepszego na świecie dzikiego łososia, grillowanego na leszczynowym drzewie, z gotowaną fasolą i jabłkiem, z dodatkiem rodzynek i cynamonu. Połączenie smaku słonego, słodkiego i lekko ostrego. Genialne! Przepis podałam w mojej książce „Smak życia”, a teraz jest również tutaj :).

Turkusowy śnieg

W miejscowości Skgway (kto to wymówi?!) oglądaliśmy małe domki doskonale pamiętające czasy gorączki złota. I piękne lokomotywy z wielkimi świdrami na dziobie, pomagającymi przebijać się przez śnieżno-lodowe zaspy. 100 lat temu przez to małe miasteczko przetoczyło się ponad 20 tysięcy poszukiwaczy złota! Do dziś przyjeżdża tu wielu turystów, by obcować z tą legendą.
Młodzi Amerykanie spędzają na Alasce wakacje, które trwają od maja do września. W tym czasie jest ciepło. Prawdziwe nieludzkie wręcz mrozy zaczynają się pod koniec października. Na początku maja robi się bardzo zielono. To mnie zaskoczyło. Kiedy spotkani przez nas podczas jednaj z naszych wyprawy młodzi ludzie powiedzieli, że poczęstują nas mrożoną herbatą z lodem z lodowca, śmialiśmy się. Byliśmy pewni, że to żart. Ale po chwili jeden z nich zaczął rozłupywać przed nami ogromną przeźroczystą bryłę. Rąbanie drzewa w porównaniu z rąbaniem lodu to naprawdę drobiazg.Miasteczko Skgway

Duże wrażenie zrobiła na mnie osada Ketchikan, największe na Alasce skupisko Indian. Całkiem inaczej wyobrażałam sobie indiańską chatę. Okazało się, że jest to wielkie pomieszczenie, na jakieś 300 osób, z ogromnym paleniskiem na środku. Wewnątrz duża przestrzeń i żadnych mebli. Na zewnątrz – ogromne, pięknie rzeźbione i malowane drewniane totemy, a na niebie, w  powietrzu mnóstwo orłów. Na Alasce natura dosłownie zatyka dech w piersiach. Nie bez przyczyny „ketchikan” w języku Indian oznacza „miejsce, gdzie są skrzydła orła”.
Wioska Indian Ketchikan

A potem lodowiec Hubbard. Przypłynęliśmy tam o świcie. Kiedy większość pasażerów statku jeszcze spała, wyszliśmy na pokład i obserwowaliśmy bryły śniegu co chwilę odrywające się od lodowca i z wielkim hukiem spadające do wody. Zdumiały i zachwyciły mnie barwy śniegu i lodu. Nigdy wcześniej nie przypuszczałam, że biel może mieć odcień głębokiego turkus.

Majestatyczny lodowiec o świcie to chyba jeden z najbardziej niezwykłych widoków, jaki kiedykolwiek dane nam było zobaczyć. Tego widoku na pewno nigdy nie zapomnę….
Lodowiec HubbardLodowiec HubbardPrzystanek Alaska