Najlepszym kosmetykiem dla kobiety jest radość życia.
/Rosalind Russell/

Od tysięcy lat ludzie zastanawiają się nad istotą prawdziwego piękna. Poeci, malarze czy rzeźbiarze od wieków pragną je uchwycić, utrwalić i wyrazić. Zmieniają się mody, kanony i wzorce urody. W dzisiejszych czasach to nie artyści, ale kolorowe magazyny, pokazy mody i filmy wyznaczają ideały. Wiele kobiet czuje się zagubionych, ponieważ nie sposób jest nadążyć za odrealnionym ideałem współczesnego piękna.

Ale czy jest za czym gonić? Tak szczerze. Czy naprawdę jest taki wspaniały i wart naśladowania?

Istnieje prawdziwe, nieuchwytne piękno, któremu ulegamy wszyscy. Nie jest oparte na powierzchowności, ale na tym, co jest w nas. Są na świecie kobiety, które potrafią zachwycić nas jednym uśmiechem i jednym spojrzeniem. Emanują mądrością, wrażliwością, ciepłem, spokojem, kreatywnością i dobrem – tym co wszystkich oczarowuje. Na codzień nie zdajemy sobie jednak sprawy że prawdziwe piękno kobiety jest… wewnątrz.

W towarzystwie takich kobiet uwielbiają przebywać mężczyźni, dzieci i zwierzęta, a także inne kobiety. A co najważniejsze – im samym jest ze sobą dobrze. A to emanuje. Nazywamy je pięknymi, choć często nie jesteśmy w stanie opisać kształtu ich oczu czy ust. W ich przypadku zmarszczki i wymiary nie mają żadnego znaczenia. Każde spotkanie z nimi koi nas i napełnia inspiracją. To jest właśnie esencja naszego prawdziwego, ponadczasowego, kobiecego piękna, którego w dzisiejszym świecie powierzchownych wartości zupełnie nie doceniamy….

Gdy żyjemy w harmonii i zgodzie same ze sobą, w naszych oczach pojawia się blask. Promieniejemy witalnością, wewnętrznym ogniem i pasją życia. Tego nie można kupić w perfumerii, zamknąć w słoiczku z kosmetykiem ani połknąć w postaci tabletki. To jest życie, które pulsuje wewnątrz nas. Czysta, jasna energia – nasze prawdziwe piękno.

Aby nasza uroda mogła rozkwitnąć, musimy traktować same siebie dobrze, z szacunkiem i akceptacją. Zamiast wyrzucać sobie wady i niedoskonałości, lepiej skoncentrować się na tym, co w nas wyjątkowe, cenne i wartościowe. Każda z nas bez wyjątku ma to w sobie! Nie każda z nas musi mieć 180cm wzrostu i być wychudzoną do granic możliwości modelką, by zasłużyć na słowo „piękna”. Szczerze mówiąc ten rodzaj „piękna” zupełnie mnie nie porusza. Wygłodzony człowiek zwykle jest bardzo smutny, rozdrażniony, wychłodzony, pozbawiony energii i zwyczajnie nieszczęśliwy. Brrr…

A jednak wyrzucamy sobie, że nie wyglądamy tak jak wychudzone modelki. Po co?!

Jeśli czujesz się zagubiona, zmęczona i pozbawiona wewnętrznego blasku przestań zastanawiać się nad swoimi wadami, ale szczerze odpowiedz sobie na fundamentalne pytania:

  1. Czy jesteś dla siebie dobra?
  2. Czy znajdujesz czas na twórcze wycieczki?
  3. Ile godzin śpisz?
  4. Kiedy ostatni raz patrzyłaś w niebo?
  5. Czułaś trawę pod stopami?
  6. Oglądałaś gwiazdy?
  7. Czy chodzisz na spacery? Ćwiczysz? Trenujesz?
  8. Odwiedzasz wystawy? Czytasz inspirujące książki?
  9. Medytujesz? Piszesz?
  10. Ile czasu poświęcasz na marzenia? Na relaks?
  11. Czy kochasz i akceptujesz siebie?

 

Największy wróg naszej urody

Życie nauczyło mnie, że największym wrogiem urody nie jest wiek, brak snu, palenie papierosów czy też picie alkoholu, nadmierne jedzenie lecz stres. To on powoduje, że mamy problemy ze snem, kompulsywnie podjadamy, sięgamy po papierosy, a wieczorem po lampkę wina. Najlepszym sposobem na urodę jest odprężenie, relaks i… samoakceptacja. Dobrze pojęta miłość własna. Jeśli chcemy na długie lata zachować urodę i zdrowie, powinnyśmy przede wszystkim nauczyć się radzić sobie ze stresem. Moje metody to: medytacja, joga, twórcze pisanie, 9 oddechów oczyszczających, 5 rytuałów tybetańskich, dobre powitanie dnia.

Napięcia, jakie wywołuje długotrwały stres, widoczne są w całym naszym ciele. Wiemy, że jego wpływ osłabia nasze włosy i paznokcie, ponieważ organizm, próbując zachować równowagę, wykorzystuje zapasy magnezu i witamin z grupy B. Nadaktywność hormonów prowadzi do problemów ze skórą. Utrata wody w organizmie powoduje powstawanie przedwczesnych zmarszczek. Skóra traci jędrność, cera staje się blada, szara i matowa. Pojawiają się cienie pod oczami. Jesteśmy dosłownie wyssane z energii i chęci do życia.

Zmienia się nasza postawa. Pod wpływem ciągłych napięć plecy, barki i szyja stają się obolałe. Jest nam ciężko. Dźwiganie emocjonalnych problemów jest równoznaczne z noszeniem prawdziwych ciężarów na naszych ramionach. Tracimy witalność. Zaczynamy się garbić i chodzić z pochyloną głową. Nie dodaje to nam urody, tylko postarza. Jeśli wieczorem, przed pójściem spać nie zrzucimy z siebie ciężarów całego dnia, noc nie przyniesie wypoczynku, a ranek nie będzie promienny i lekki.

 

Najlepszy sposób na zmarszczki

Najlepszym środkiem przeciwzmarszczkom jest poczucie wewnętrznej harmonii. Według Ajurwedy prawdziwe piękno ciała możliwe jest tylko wtedy, gdy odzwierciedla równowagę i wewnętrzny spokój. Nie możemy jednak spowodować, by życie dostarczało nam tylko miłych wrażeń. Gdy pośpiech, praca i rozterki codzienności pozbawiają nas energii, pierwszą rzeczą, z jakiej zwykle rezygnujemy, jest to, czego najbardziej nam potrzeba – czas dla samych siebie.

Nadchodzi jednak moment, gdy musimy kompleksowo zadbać o siebie. Pierwszym krokiem jest odpowiednia dieta (produkty pełnoziarniste, warzywa, owoce, woda itd). Kolejne to ruch, ćwiczenia, regularna medytacja i zmiana sposobu myślenia. Ale najważniejsze jest odbudowanie kontaktu ze swoją duszą – dziką, namiętną, łagodną, dobrą, kierującą się instynktem i mądrością.

Clarissa Pinkkla Estes w książce pt.”Biegnąca z wilkami” pisze:

„Dzikie zwierzęta i dzika kobieta są gatunkami zagrożonymi.  Od wielu już lat kobiety próbują tłumić swoje naturalne instynkty. Uciec i odgrodzić się od istoty swojej kobiecości. Przez długi czas kobiety były źle traktowane, podobnie jak dzikie zwierzęta i dzika przyroda. Zdrowa kobieta jest jak wilczyca: silna, okazała, witalna, życiodajna, broniąca swojego terytorium, zaradna, wierna, mobilna. Jednak im bardziej oddala się od swojej dzikiej natury, tym bardziej traci na wyrazistości. Chudnie, przypomina bardziej widmo czy upiora. A jej dusza tylko czeka, by rozlać się szeroko w delcie rzeki. Kobieta współczesna rozmienia się na drobne. Ze wszystkich sił stara się wypełnić wiele ról. Zatraciła swój instynkt”.  

Wszystko to pięknie opisuje zamieszczona w tej książce baśń inuicka pt.: „Skóra foki – skóra duszy”

Dawno temu, w porze, która teraz przeminęła, lecz wkrótce powróci, każdy dzień wypełniało tylko białe niebo i biały śnieg. W tych stronach nie żyje się za darmo. Wicher wieje tak silny, że słowa zamarzają w powietrzu. Tutaj ludzie żyją pośród białych bujnych włosów starej Annuluk, naszej babki, prastarej czarownicy, która jest Ziemią. I w tej to właśnie krainie żył sobie człowiek tak samotny, że z biegiem lat łzy wyżłobiły na jego policzkach głębokie bruzdy. Brakowało mu ludzkiego towarzystwa. Czasami, osiadłszy w kajaku na mieliźnie, patrzył na zbliżające się foki i przypomniał sobie, co mówią stare legendy – foki były kiedyś ludźmi, a teraz jedynym śladem po tym są ich oczy, w których widać te same spojrzenia, mądre, gorące, kochające.

Pewnej nocy wyruszył na polowanie tuż po świcie, ale niczego nie znalazł. Kiedy księżyc podnosił się na niebie, a kry lodowe zalśniły w jego świetle, człowiek popłynął do wielkiej skały na morzu, a jego bystrym oczom wydawało się, że coś się na niej porusza z nieskończonym wdziękiem. Płynął powoli, głęboko zanurzając wiosła, by znaleźć się bliżej. Na szczycie skały wypatrzył grupkę tańczących dziewcząt, nagich jak w chwili narodzin. Kobiety wyglądały jak utkane z księżycowej poświaty. Ich skóra migotała srebrnymi kropelkami, a ich stopy i dłonie były smukłe, długie i piękne.

Tak niezwykłej urody były te dziewczęta, że usiadł oniemiały w łodzi, a woda uderzała o burtę, coraz bardziej przysuwając go do skały. Słyszał śmiech tych pięknych istot…Był zmieszany i olśniony. W dziwny sposób poczucie osamotnienia, które ciążyło mu na piersiach jak mokra skórzana odzież, opuściło go i bez namysłu, jakby tak właśnie miało być, wyskoczył na skałę i zabrał jedną z foczych skór, które tam leżały. Ukrył się za występem skalnym i schował skórę za qutnguq (parką).

Wkrótce jedna z kobiet zawołała głosem tak pięknym, jakiego dotąd nie słyszał…

Kobiety zakładały na siebie focze skóry i jedna za drugą zsuwały się do morza, piszcząc i wołając radośnie. Oprócz jednej. Najwyższa z dziewcząt szukała wszędzie swojej skóry, lecz nigdzie jej nie było. I wtedy mężczyzna poczuł się ośmielony. Wyszedł zza skały i odezwał się:

– Kobieto… zostań moją żoną. Jestem taki samotny…
– Nie, nie mogę być niczyją żoną – powiedziała.
– Nie jestem z twego rodu, jestem rodu tych, co żyją temeqvanek – pod wodą.
– Zostań moją żoną – nalegał mężczyzna.
– Po siedmiu latach oddam ci foczą skórę i zrobisz, jak zechcesz, odejdziesz albo zostaniesz.

Dziewczyna-foka przyglądała się długo jego twarzy oczami, które wbrew jej pochodzeniu wydawały się ludzkie. Niechętnie odrzekła:

– Dobrze, pójdę z tobą. Po siedmiu latach zdecyduję, co robić.

Po jakimś czasie urodziło im się dziecko, które nazwali Uruk. Był to chłopczyk gibki i pulchny. W zimie matka opowiadała mu baśnie o podwodnych stworzeniach, podczas gdy ojciec strugał mu nożem niedźwiadki i wilki. Kiedy matka kładła Uruka spać, pokazywała mu przez otwór w suficie obłoki o różnych kształtach. Jednak nie widziała w nich kruków, niedźwiedzi ani wilków, lecz morsy, wieloryby, foki i łososie, bo te stworzenia dobrze znała.

Z biegiem czasu jej ciało zaczęło wysychać. Najpierw zwiotczało, potem zaczęło się kruszyć. Łuszczyła się skóra na powiekach. Wypadały włosy na głowie. Stała się naluaq – blada, prawie biała. Kiedyś tak krągła, schudła straszliwie. Usiłowała ukryć, że kuleje. Z każdym dniem jej wzrok się pogarszał. Musiała wyciągać ręce, by znaleźć drogę, bo prawie nic nie widziała.

I tak było, aż pewnej nocy Uruka obudził krzyk i chłopiec usiadł na futrzanym posłaniu. Ktoś ryczał niczym niedźwiedź – to jego ojciec wymyślał matce. Usłyszał też płacz, jakby srebrny pręt uderzał o kamień. To płakała jego matka.

– Siedem długich lat temu ukryłeś moją foczą skórę, idzie już na ósmą zimę. Chcę, żebyś mi zwrócił to, z czego jestem zrobiona – płakała kobieta-foka.
– Jeśli ci ją oddam, to zostawisz mnie, kobieto – grzmiał mąż.
– Nie wiem, co zrobię. Wiem tylko, że muszę mieć to, do czego należę.
– Zostanę bez żony, a chłopiec bez matki. Jesteś złą kobietą.

To mówiąc, mąż zerwał zasłonę z drzwi i zniknął w ciemności nocy. Chłopiec bardzo kochał matkę. Bał się ją stracić i płakał tak długo, aż zasnął z wyczerpania. Obudził go wiatr. Dziwny to był wiatr; zdawało się, że woła jego imię:

– Uuuuuruk, Uuuuuruk.

Wstał z posłania i ubrał się tak pospiesznie, że założył parkę na odwrotną stronę, a mukluki wciągnął tylko do połowy. Wciąż słysząc swe imię, wyszedł w rozgwieżdżoną noc.

Uuuuuruk.

Pobiegł na skalne urwisko i patrząc stamtąd na morze, daleko pośród wzburzonych fal na morzu zobaczył olbrzymią, kudłatą srebrzystą fokę… z wielką głową, z wąsami do piersi i żółtymi oczami.

Uuuuuruk.

Chłopiec spuścił się w dół po skale i poczuł pod stopami jakiś kamień… nie, to tobołek, który wytoczył się ze skalnej rozpadliny. Włosy chłopca opadły na twarz tysiącem zlodowaciałych kosmyków.

Uuuuuruk.

Chłopiec rozerwał tobołek i wytrząsnął jego zawartość – to była focza skóra jego matki. Poczuł jej zapach. A kiedy tulił skórę do twarzy i wdychał jej woń, dusza skóry zaczęła w nim trzepotać niczym letni powiew wiatru. Zapłakał z bólu i radości i znów uniósł skórę do twarzy i znów dusza matki przeszła przez jego duszę. Płakał, bo przepełniała go bezbrzeżna miłość do matki. A stara srebrzysta foka w oddali zanurzyła się z wolna pod wodę.

Chłopiec wspiął się na urwisko i pobiegł do domu; focza skóra powiewała za nim, kiedy wpadł jak burza do domu. Matka podniosła go na rękach razem ze skórą i przymknęła oczy, wdzięczna losowi, że oboje są bezpieczni. Zaczęła się ubierać w skórę.

– Matko, nie! – zakrzyknął chłopczyk.

Przygarnęła go, otoczyła ramieniem i kulejąc, biegła w stronę wzburzonego morza.

– Mamo, nie zostawiaj mnie!

Widać było, że pragnie znów zostać przy dziecku, chce tego, ale coś ją wzywało, coś starszego, potężniejszego od niej, od niego, od czasu.

– Mamo, nie! – odwróciła się do niego z wyrazem bezbrzeżnej, tragicznej miłości w oczach. Ujęła w dłonie jego głowę i tchnęła słodki oddech w jego płuca, raz, drugi, trzeci. I trzymając go pod pachą jak cenny tobołek, zanurkowała w morze, w dół, głęboko, a pod wodą oddychali lekko i swobodnie. Płynęli przez głębiny, aż dotarli do podwodnej groty fok, gdzie przeróżne stworzenia śpiewały i jadły, tańczyły i rozmawiały, a olbrzymia stara foka, która nocą wołała Uruka, objęła go i nazwała wnukiem.

– Jak ci się wiedzie tam na górze, córko?

Kobieta-foka spojrzała w bok i rzekła:

– Skrzywdziłam człowieka, mężczyznę, który dał mi wszystko, co miał. Ale wrócić do niego nie mogę, bo zostałabym jego więźniem.
– A chłopiec? – spytał stary.
– Mój wnuk? – jego głos drżał z dumy, gdy to mówił.
– On musi wrócić, ojcze. Nie może tu zostać z nami. Jeszcze nie przyszedł jego czas. – i zapłakała, a po chwili płakali wszyscy razem.

Minęło tak kilka nocy i dni, dokładnie siedem, a w tym czasie blask powrócił we włosy i oczy kobiety-foki. Nabrała rumieńców, jej wzrok się poprawił, ciało odżyło, pływała z wielką gracją. Wreszcie przyszedł czas, by chłopiec wrócił na ląd. Tej nocy dziadek i piękna matka chłopca popłynęli, trzymając go między sobą. Wypłynęli na powierzchnię. Łagodnie umieścili Uruka na skalistym brzegu w promieniach księżyca.

Matka zapewniała go:

– Zawsze będę z tobą. Dotknij tylko, czego ja kiedyś dotykałam, moich patyków do krzesania ognia, mego ulu (noża), kościanych wydr i fok, które dla ciebie wyrzeźbiłam, wtedy tchnę oddech w twoje płuca, byś mógł wyśpiewać twe pieśni.

Stara srebrzysta foka i jej córka ucałowali dziecko wiele razy. Wreszcie oderwali się od niego, odpłynęli w morze i rzuciwszy na chłopca ostatnie spojrzenie, zniknęli w kipieli fal. A Uruk został, bo jego czas jeszcze nie nadszedł.

Z biegiem czasu chłopiec wyrósł na znaczącego bębniarza, pieśniarza i gawędziarza, a ludzie powiadali, że to wszystko dlatego, że w dzieciństwie potężne focze duchy wywiodły go w morską głębinę. Potem często widywano go, jak w szarej porannej mgle, uwiązawszy kajak, klęczał na morskiej skale i rozmawiał z foczą samicą, która często pojawiała się na brzegu. Choć wielu na nią polowało, nikomu nie udało się jej złowić. Nazywają ją Tanqigcaq (jasna) i mówią, że chociaż jest foką, w jej oczach widać ludzkie spojrzenie, mądre, gorące i kochające.

/Według: Clarissa Pinkola Estes, „Biegnąca z wilkami”/

 

Foka to stary i piękny symbol dzikiej duszy. Estets twierdzi, że wszyscy w jakimś stopniu doświadczamy utraty „foczej skóry” – pozbywając się niewinności, ducha, naszej prawdziwej tożsamości. W tej legendzie istnieją dwa światy – pierwszy to „życie na lądzie stałym” (rodzina i praca), oraz drugi – ocean naszych emocji, marzeń i pragnień. Świata duszy nie można zaniedbywać, trzeba odwiedzać go regularnie, by podobnie jak kobieta – foka nie „wyschnąć” doszczętnie i pozbawić się życiowej energii. Wiele kobiet porzuca swoją „foczą skórę” dając innym zbyt wiele siebie, nie akceptując siebie, starając się wszystkich zadowolić. Dzieje się tak również wtedy, gdy są zbyt ambitne. Towarzyszy im ciągle niezadowolenie i niedosyt, który wysysa z nich energię i unieszczęśliwia.

Każda z nas chce być „nowoczesna”, ale nadchodzi moment, gdy trzeba powiedzieć „nie” i założyć „foczą skórę”, by stać się autentyczną. Do tego jednak potrzebna jest chwila wyciszenia i kontaktu ze swoją duszą. Po pewnym czasie rodzina zauważy, że mama wraca z tej „podróży” odświeżona i pełna blasku :).

Niektóre osoby obawiają się, że kontakt z naszą duszą i naszą dziką naturą może wywrócić cały nasz świat do góry nogami. Ale może to dobrze? Może już czas? Być może właśnie to zagwarantuje w naszym życiu osobistym i zawodowym większą harmonię, ponieważ przestaniemy udawać kogoś, kim nie jesteśmy? Dzięki temu przestaniemy się bać i staniemy się inicjatorkami, artystkami życia i zaczniemy realizować swój potencjał. Robić to, co uważamy za właściwe polegając na swojej intuicji. Właśnie takie się urodziłyśmy, więc nie ma się czego obawiać!

Najwyższy czas iść za głosem swojej wewnętrznej mądrości moje kochane Wilczyce!

Odwagi!

Pozdrawiam Was ciepło 🙂