Ostatnie dwa tygodnie to w moim życiu prawdziwy maraton. 🙂 Sprawy zawodowe i obowiązki prywatne spiętrzyły się do tego stopnia, że trochę siebie zaniedbałam. Skończyło się to tym, że w niedzielę poczułam się chora. Niestety, przegapiłam i zaniedbałam moment, gdy choroba się zaczynała, nie przyjęłam nawet odrobiny mojego pyłku pszczelego, ani propolisu. Błąd. Tym bardziej, że byłam narażona na nieustanne zmiany temperatur, a na deser nałykałam się mroźnego powietrza intensywnie dyskutując na mrozie, w dodatku w lekkiej bluzce i nie do końca zapiętej kurtce – cóż za nieroztropność! Obudziłam się z silnym bólem w górze klatki piersiowej, bólem gardła i tchawicy. Jednym słowem nieźle się załatwiłam i byłam na najlepszej drodze do zapalenia oskrzeli. Wiem o tym, ponieważ już nie raz to przerabiałam. Byłam obolała i totalnie osłabiona – ledwo chodziłam. Niestety nie interesowało to mojej Helenki, która domagała się zabaw z mamą – cóż, jak wiecie mamy nie biorą zwolnienia! 🙂

Zmobilizowałam więc swoje siły aby postawić się szybko na nogi. Moja intensywna kuracja na przeziębienia składała się z dwóch etapów. Po pierwsze płukanie olejem. Ta metoda (pisałam o niej tutaj) jest absolutnie niesamowita i działa cuda! Gdybym wypłukała usta olejem przed pójściem spać (gdy tylko choroba się zaczynała), jestem pewna, że choroba nie miałaby szans, żeby się rozwinąć. Tym razem przegapiłam ten moment, jednak Wy pamiętajcie proszę, gdy TYLKO coś się zaczyna, coś Was niepokoi, jesteście przewiani lub przebywaliście w towarzystwie osób, które kichają, prychają lub czują się niewyraźnie, po powrocie do domu od razu zaaplikujcie sobie płukanie ust olejem. Podczas moich ostatnich podróży spotkałam niesamowitą ilość osób, które po przeczytaniu w ubiegłym roku mojego wpisu na blogu zastosowało metodę ssania oleju i były pod ogromnym wrażeniem jej skuteczności! Czasem bywam nawet zaczepiana w sklepach podczas zakupów przez dziewczyny, które dziękują mi za tę metodę i dzielą się z innymi (w tym ze mną) swoim osobistym doświadczeniem. Dziękuję! 🙂

Do ssania czy płukania polecam Wam olej słonecznikowy (do kupienia TUTAJ), sezamowy (TUTAJ) lub kokosowy (TUTAJ). Ale to od Waszych preferencji zależy jakim olejem będziecie to robić.

Po wypłukaniu ust olejem (przez co najmniej 20 minut – ja używam oleju słonecznikowego), w przypadku infekcji, lub na jej początku, bardzo Wam polecam moją Cudowną Miksturę do płukania gardła– przepis podawałam już na blogu, ale wiele z Was nadal mnie o niego pyta, a więc podaję:

Składniki:

  • 1 szklanka ciepłego naparu z szałwii
  • 1 łyżeczka soli
  • 1 łyżeczka octu jabłkowego (naturalnego, bez chemii)
  • około 10-15 kropli propolisu

I teraz uwaga: jeśli nie masz propolisu nie martw się – bez niego mikstur również będzie skuteczna!

Zamiast naparu z szałwii można stosować płyn o nazwie Dentosept (do kupienia w aptece). Jest to intensywny, płynny wyciąg z mieszanki ziół, które mają działanie dezynfekujące i odkażające. Do mikstury (ciepła, przegotowana woda), dodajemy 2 łyżeczki tego płynu oraz pozostałe składniki (sól i ocet jabłkowy), mieszamy i płuczemy gardło, wypluwając oczywiście to wszystko!

Inny płyn, który ma w składzie szałwię znalazłam TUTAJ. A TUTAJ możecie kupić liść szałwii do zaparzania.

W razie infekcji, płukanie ust olejem proponuję powtórzyć nawet 3 razy w ciągu dnia (w równych odstępach), a jeśli nie jest to możliwe, to przynajmniej rano, zaraz po przebudzeniu i koniecznie wieczorem, przed pójściem spać. To BARDZO ważne, aby pozbyć się bakterii, które podczas nocy nie będą się tak panoszyły i namnażały!

A teraz czas mój naturalny antybiotyk! Znacie już mój naturalny antybiotyk nr 1, a teraz czas na mój naturalny antybiotyk nr 2. Ja w niedzielę zrobiłam totalna torpedę! Nie polecam jej osobom, które mają problemy z układem trawiennym, bo jest naprawdę silna.

Mój naturalny antybiotyk na sezon 2015/2016:

Składniki:

  • 1 czerwona cebula (może być zwykła) – obrana i przekrojona na ćwiartki
  • 4 – 5 obranych ząbków czosnku
  • 3 cm korzenia imbiru (cieniutko obrany ze skórki i przekrojony)
  • ½ – 1 łyżeczka mielonego cynamonu
  • kilka łyżek miodu (lipowy, akacjowy, spadziowy, eukaliptusowy)
  • 15- 20 kropli propolisu (może być bez)
  • sok wyciśnięty z ½ cytryny
  • 2 goździki
  • opcjonalnie 1 anyż gwiaździsty

Dobre miody znalazłam, jak zawsze, w sklepie Stragan Zdrowia: TUTAJ miód lipowy, TUTAJ akacjowy i eukaliptusowy, w TYM MIEJSCU.

Wykonanie:

Wszystkie składniki wrzuciłam do małego miksera i zmiksowałam. Pulsacyjnie, żeby nie wyszła totalna papka! 🙂 Chodzi o to, aby warzywa puściły sok, ale musimy mieć możliwość, żeby go odcisnąć.

Całość przełożyłam do ceramicznego pojemnika z pokrywką i odstawiłam na kuchenny blat (w cieple szybciej pojawia się sok). Po upływie około 1 godziny zaczęłam kurację – 2 łyżki mojej papki przekładałam na małe sitko, dokładnie odciskałam i wypijałam powstały syrop kilka razy w ciągu dnia, właśnie w takich niewielkich ilościach (około 1-2 łyżki syropu) kilka razy dziennie. Ostatnią porcję przyjęłam o godzinie 18:00, ponieważ nie chciałam obciążać swojego organizmu cebulą i czosnkiem, które mogą źle podziałać na przewód pokarmowy powodując problemy ze snem.

Wszystkie składniki tej mikstury zawierają silne, aktywne substancje, które działają antywirusowo i przeciwbakteryjnie – nie ma znaczenia więc, jaka de facto jest geneza choroby (zarażenie wirusem czy przewianie).

Oczywiście podczas takiej kuracji nie pachniemy zbyt pięknie, więc najlepiej jest pozostać w domu. Jednak tak intensywny zapach wyczuwalny jest tyko chwilę po spożyciu syropu, dosyć szybko się neutralizuje, więc naprawdę nie jest tak źle. W każdy razie nikt z domowników nie narzekał na aromaty.

Podczas mojej kuracji oczywiście dużo piłam, sporo naparów z dodatkiem imbiru, cynamonu, miodu i soku z cytryny.

Oczywiście do jedzenia ugotowałam gorący bulion, kaszę jaglana oraz ryż – to wszystko wspiera organizm w powrocie do zdrowia. W ciągu dnia zaaplikowałam sobie również pyłek pszczeli z propolisem, a przed snem, po płukaniu ust olejem oraz po miksturze, jeszcze dodatkowa porcja propolisu – naprawdę chciałam wyzdrowieć. Cóż, postępy w samopoczuciu były tak szybkie, że wieczorem stawianie baniek uznałam już za bezcelowe. Gdyby nadal było słabo, z pewnością bym sięgnęła dodatkowo po bańki.

Pyłek pszczeli można kupić TUTAJ.

Nie zapomniałam oczywiście o mojej ukochanej mantrze uzdrawiającej, a więc Ramadasa – w niedzielę nie byłam w stanie jej śpiewać, więc tylko słuchałam, ale wczoraj wieczorem i dzisiaj rano już jak najbardziej tak! 🙂

Wczoraj (poniedziałek) czułam się już na tyle dobrze, że upiekłam ciasto, a z Helenką wieczorem śpiewałam i tańczyłam. Nie powiem, że byłam już idealnie zdrowa, ale byłam na chodzie. A dzisiaj już pracuję, piszę, ugotowałam i zjadałam zupę z soczewicy (oczywiście z imbirem) i świat wygląda wspaniale! 🙂 I jeszcze bardziej doceniałam, jaka wartość ma zdrowie!!!!

Dzielę się więc z Wami moim sposobami – może komuś się przyda! Ja, człowiek wychowany na antybiotykach, od 9 lat radzę sobie bez nich – przy pomocy naturalnych metod. I jestem z tego powodu nie tylko szczęśliwa, ale również bardzo wdzięczna. 🙂

Życzę Wam zdrowia Kochani i pozdrawiam bardzo ciepło!!!

Agnieszka