Kilka lat temu podróżowałam po Bali. To była niezwykła podróż, pod wieloma względami transformująca i wnosząca do mojego życia nową świadomość. Jednym z jej elementów było spojrzenie świeżym okiem na „miejsce mocy”. Domowe miejsce mocy czyli odosobnienia, skupienia i modlitwy. Posiada je tam absolutnie każde domostwo. Zanim na Bali powstanie dom lub jakikolwiek inny budynek, w miejscu, w którym ma stanąć, budowana jest najpierw niewielka świątynia lub mała kapliczka. To jest święty zwyczaj przekazywany z pokolenia na pokolenie. Dlatego na Bali więcej jest różnego rodzaju świątyń niż samych domów. Zachwycił mnie ten zwyczaj i zainspirował. Podobne zwyczaje były przecież kiedyś w Polsce, a w niektórych jej częściach nadal są żywe.

Wiele razy czytałam o kobietach, pisarkach, artystkach, które posiadają takie „miejsce mocy” (bo tak je wtedy nazwałam) w swoich domach. Nie musi to być od razu cały pokój przeznaczony do medytacji. Wystarczy jedno małe miejsce – obok łóżka lub nawet na parapecie okna, które stanie się punktem skupienia i odrodzenia. Miejsce, w którym znajdą się przedmioty budzące nadzieję i wdzięczność. Mała przestrzeń, która pomoże wycofać się ze świata codziennej aktywności, aby przyjrzeć się swojemu wewnętrznemu życiu.

Przez długi czas zastanawiałam się, jak mogłoby wyglądać takie moje osobiste miejsce. Nie chciałam tworzyć w domu sztucznych ołtarzy. Nie szukałam też niczego na siłę. Byłam otwarta i cierpliwa. Pewnego dnia zobaczyłam w małej galerii nepalskiej niewielką szafkę, ręcznie robioną i misternie malowaną w roślinne i kwiatowe motywy. Była niemal żywa, oddychała intensywnością barw i piękna. Od razu wiedziałam, że to jest to! Postawiłam ją w sypialni tak, że widzę ją z łóżka. Okazało się, że obraz medytującej postaci, który wcześniej kupiłam, idealnie do niej pasuje. Powiesiłam go nad szafką. A na niej postawiłam piękną figurkę Matki Boskiej, którą kupiliśmy na pchlim targu. I świeczkę, którą dostałam w prezencie. Z biegiem czasu na szafce stanęły dwie figury Aniołów, które przywieźliśmy z Paryża. Położyłam obok nich muszle i kamienie przywiezione z podróży, pełne dobrych wspomnień. A potem dwa duże nasiona afrykańskiej rośliny, które podarowała mi przyjaciółka po powrocie z dalekiej wyprawy. Postawiłam też ręcznie robioną świecę z naturalnego wosku. W małej szkatułce umieściłam różaniec, który od wielu lat jest moim talizmanem. Obok stanęło pudełko, do którego wkładam listy dziękczynne i błagalne, podstawka na kadzidełka i mała doniczka z kwitnącą rośliną. Na ramie obrazu powiesiłam sznur modlitewny i różaniec. To elementy, które są dla mnie dobre i szczęśliwe. Za każdym razem, gdy spoglądam na moje „miejsce mocy”, czuję się chroniona, spełniona i pełna nadziei. To miejsce jest dla mnie punktem zaczepienia, gdy moje myśli wędrują w niechcianym kierunku. Pomaga w koncentracji, gdy medytuję. Tam zapalam świeczkę, gdy moi bliscy, ja lub świat potrzebują specjalnej modlitwy, intencji, dobrej energii i wsparcia. Tam też zapalam świeczkę, gdy odchodzi z tego świata osoba, którą darzę ciepłym uczuciem, lub gdy ktoś zachoruje. Tam też zapalam świeczkę, gdy wydarzy się coś miłego i pragnę skoncentrować się na uczuciu wdzięczności.

Uwielbiam też naszą Polską tradycję budowania domowych lub przydrożnych kapliczek. Darzę je szczególnym sentymentem i często z moim mężem zatrzymujemy się, by te miejsca sfotografować i przez chwilę się przy nich pomodlić. Gdy podróżujemy po świecie widujemy je również w wielu innych miejscach świata, na wszystkich kontynentach. Zdobione kwiatami świeżymi, suszonymi lub sztucznymi, ręcznie robionymi girlandami, czasem liścikami dziękczynnymi, medalikami, różańcami. Zatrzymuję się przy nich i czuję ich energię. Takie miejsca wzruszają, zmuszają do refleksji i dają moc.

Każdego ranka, gdy otwieram oczy patrzę na moje małe miejsce wielkiej mocy. I od razu wiem, że jestem chroniona i zaopiekowana. Dzięki temu od razu pamiętam również, że prawdziwe miejsce mocy zawsze i wszędzie jest ze mną – jest we mnie 🙂

 

A czy Ty masz swoje osobiste „miejsce mocy”?