Gdy byłam w dziewiątym miesiącu ciąży, nadal bardzo aktywna robiłam zakupy w sklepie z wyposażeniem wnętrz. Spotkałyśmy się przy półce z pastelowymi garnkami, które wtedy kupiłam, a do dzisiaj uwielbiam. Wysoka, energiczna blondynka w zaawansowanej ciąży od razu wydała mi się „bratnią duszą”. Uśmiechnęłyśmy się do siebie i do swoich zaokrąglonych brzuchów oraz do swoich marzeń o upiększaniu „gniazda”, które wiłyśmy dla naszych mających wkrótce przyjść na świat maluchów.

Kilka miesięcy później dostałam od niej list z zaproszeniem do udziału w kampanii społecznej „Po prostu położna”, którą później zrealizowałyśmy wspólnie w 10 miastach Polski. Magda po urodzeniu drugiego dziecka nie mogła wrócić do swojej figury. Stale narzekała na swój brzuch i na zbyt obfite kształty. Nie akceptowała siebie i wstydziła się swojego ciała. „Ile ty jesz?!” – patrzyła na mnie z niedowierzaniem podczas wspólnych posiłków. „Ale zobacz CO ja jem” – odpowiadałam pokazując jej talerz pełen… diety niełączenia. Na początku Magda nie wierzyła, że to naprawdę tak działa, ale wreszcie zmobilizowała się i zaczęła stosować ją w swoim życiu. W ciągu kilu miesięcy niesamowicie schudła! „Napisz o tym dla dziewczyn na blogu!” – poprosiłam ją w grudniu, gdy szczęśliwa wysłała mi zdjęcie swojej łazienkowej wagi. Stanęła na niej rano, a tam…. 59kg!

Przeczytajcie list do Was od Magdy…

———

Znałam ją od zawsze. Obserwowałam co robi. Lubiłam jej programy telewizyjne, pokazy mody, wywiady i wypowiedzi. Ale gdy kilka lat temu zobaczyłam w Empiku jej książkę „Smak życia” pomyślałam „co tak szczupła i piękna modelka może wiedzieć o gotowaniu?”. Książkę jednak kupiłam, być może z czystej przekory i… przepadłam.

Bo, jak już pewnie wiecie, to nie jest książka tylko o gotowaniu! Znalazłam tam oczywiście mnóstwo przepisów, na przykład na zupę miso, którą regularnie gotuję do dziś, ale przede wszystkim zaraziłam się energią Agnieszki i doceniłam jej piękne wnętrze. Byłam oczywiście pod wrażeniem jej ogromnej urody i wspaniałej figury, ale największe wrażenie wywarło na mnie jej ciepło, wiedza, życiowa mądrość i ten nieokreślony czynnik, który nie do końca potrafię nazwać. To „coś”, co sprawiło, że zaufałam jej jako kobiecie i stała mi się po prostu bliska. Czułam, że mogłybyśmy się dogadać ☺.

Prawie cztery lata temu robiąc zakupy w sklepie z artykułami do domu zobaczyłam nagle piękną, wysoką dziewczynę w dość zaawansowanej ciąży. Uśmiechnęłam się, sama do siebie i oczywiście do niej, bo mój brzuch wskazywał na podobny „wiek” ciąży, a jak wiecie, ciąża zbliża kobiety – nawet te, które się w ogóle nie znają, „łapią” natychmiast nić porozumienia!

Ta piękna dziewczyna to była Agnieszka. Kupowała jasno turkusowy rondel, który do dziś pozostaje symbolem naszej znajomości. 🙂 Wyglądała tak pięknie, promieniała, była uśmiechnięta i szczęśliwa. Spotkałyśmy się w naszej codzienności, bez otoczki ustawionego spotkania, bez dodatkowych osób, bez niepotrzebnego hałasu. Robert, mąż Agi, pomógł mi zapakować zakupy do samochodu, a Agnieszka … została w głowie, by kiedyś zająć też miejsce w duszy i sercu. Intuicyjnie czułam, że jeszcze się spotkamy…

I tak się stało! Po tamtym spotkaniu nasze drogi ponownie się zeszły i, w związku z
tym, że spotkałyśmy się w ciąży, postanowiłyśmy nieść nasze ciążowe doświadczenia dalej w świat! Stworzyłyśmy i poprowadziłyśmy w całej Polsce Kampanię Po Prostu Położna (o której możecie poczytać tutaj). To właśnie podczas kilkunastu wspólnych wyjazdów, niezliczonych godzin rozmów i podróży „urodził się” pomysł na ten właśnie, autorski blog Agnieszki, a ja zostałam najpierw osobą odpowiedzialną za techniczne aspekty jego działalności, a potem również managerem Agnieszki.

Podczas naszych spotkań i podróży często też razem jadłyśmy. 🙂 Przyznam się – jedzenie zawsze było ważnym punktem na naszej liście „rzeczy do zrobienia” podczas podróży, choć od pierwszego wspólnego posiłku byłam w szoku, ile Agnieszka potrafi zjeść! Do tamtej pory myślałam, że figura Agnieszki, jej piękna, promienna cera, lśniące włosy i bijąca od niej energia to efekt wielu wyrzeczeń i być może zabiegów kosmetycznych, a okazało się, że to głównie zasługa dobrego sposobu odżywiania. Bo ciężko jest nazwać to dietą, choć sposób odżywiania Agnieszki opiera się na diecie niełączenia, o której możecie przeczytać w tych wpisach:

Dieta niełączenia – skąd się wzięła i jakie są jej główne założenia
Dieta niełączenia – podział produktów w praktyce
Dieta niełączenia – dlaczego o niej piszę?
Mój sposób odżywiania po porodzie

A gdzie byłam w tym wszystkim ja? Cóż, ponad dwa lata temu, dokładnie 23 listopada 2013 roku rozpoczynała się kampania Po Prostu Położna. Ważyłam trochę ponad 70 kg, prawdopodobnie 75, choć wolę wierzyć, że jedynie 72. 🙂 Kompletnie nie miałam się w co ubrać i postanowiłam zainwestować w grafitową sukienkę w rozmiarze L, która miała ukryć wszystko to, czego się wstydziłam. Niestety, ani ona, ani inne ubrania nie sprostały temu zadaniu..untitled

Może powiecie, że trochę ponad 70 kg to nie tragedia, ale moje osobiste fakty wyglądają następująco: zawsze byłam bardzo szczupła, przed urodzeniem dzieci (bo oprócz Leonka, równolatka Helenki, mam jeszcze siedmioletniego syna Wiktora) ważyłam maksymalnie 62 kg. Raz w życiu, zaraz po tym jak skończyłam 20 lat, przytyłam do 70 kg z powodu bardzo złego, „studenckiego” sposobu odżywiania się, ale szybko się tych kilogramów pozbyłam – młode ciało, mnóstwo energii, tylko kilka zmian w diecie – nie było trudno.

Wcześniej bardzo lubiłam swoje szczupłe ciało, nie miałam z nim żadnych problemów. Nie musiałam o nie specjalnie dbać, traktowałam jako dar od losu i cieszyłam się, że pomimo przeciętnej urody i ogromnych problemów z cerą jestem szczupła i lekka. Może dlatego nie wierzyłam w diety – cud, nie odczuwałam kultu ciała, nie traktowałam dbania o nie jako najważniejszego punktu dnia. Ono po prostu było, do czasu…

W momencie, w którym przytyłam, nie miało to dla mnie większego znaczenia. Urodziłam dzieci, miałam 36 lat, od kilkunastu lat tego samego męża, stabilną pracę i ponoć, głowę na karku. 🙂 „Taka karma” – pomyślałam. „Kiedyś szczupła, teraz mniej, jakie to ma znaczenie?” Zaczęłam kupować większe rzeczy i nie zwracać uwagi na to jak wyglądam. Chowałam się za obszerniejszymi ubraniami, omijałam wyśnione wieszaki z numerem 38, nie spotykałam się z koleżankami, unikałam wychodzenia z mężem wieczorem na miasto, nie chodziłam na zakupy i jadłam tony słodyczy. Przecież rezygnacja z nich i tak by niczego nie zmieniła…

I wtedy Pani w sklepie zapytała mnie, czy „znowu” jestem w ciąży…
Wtedy zaczęłam dłużej spać, miewać obniżony nastrój, płakać po kątach…
Wtedy dostałam od przyjaciółki „Smak szczęścia”…
Wtedy kupiłam szarą sukienkę i spotkałam się z Agnieszką na warsztatach „Po prostu położna”.

Trudno pozostać obojętnym na jej urodę i figurę.
Trudno nie odnieść tego do siebie, będąc trochę młodszą, mamą również dwójki dzieci… Trudno nie zapytać „jak Ty to robisz?”

Ale bardzo łatwo było uzyskać od Agnieszki odpowiedź.

Podczas naszych następnych spotkań opowiedziała mi, jak pisałam Wam wyżej, o diecie niełączenia. Mało tego, POKAZAŁA mi ją w praktyce. W restauracji, w domu, na stacji benzynowej. Zamiast kaszy i mięsa zamawiałam mięso i sałatkę (bo wegetarianką bywam tylko przez pół tygodnia) :), zamiast makaronu z mięsem – makaron z warzywami. Zamiast przegryzek w samochodzie piłam sok pomidorowy. A słodycze postanowiłam jeść tylko raz w tygodniu.

Na szczęście już dużo wcześniej poznałam zdrowe produkty i wartość dobrego odżywiania, bo od urodzenia moich dzieci dbam o ich zbilansowaną dietę. Niestety, zapominałam o sobie, jakbym była mniej ważna, mniej wartościowa. Dodatkowe kilogramy sprawiały, że nie chciało mi się o siebie dbać, choć dzieciom piekłam warzywa od lat, sama ich nie jedząc. Może dlatego, że początkowo mi nie smakowały – nie potrafiłam ich być może doprawić, być może miałam zaburzone poczucie smaku lub po prostu nie sądziłam, że mogą być takie pyszne. Agnieszka przekonała mnie do kilkunastu przypraw, podpowiedziała najprostsze rozwiązania, podesłała inspirujące przepisy. Od tamtego czasu nie pamiętam, bym przygotowywała obiad dłużej niż godzinę. 🙂

Okazało się, że na diecie, którą stosuje od lat Agnieszka, można jeść totalnie wszystko! Nie wiem, czy mnie za to nie upomni, ale zdarzają się jej spore odstępstwa. 🙂 Byłam w szoku, kiedy na stacji benzynowej na raz wypiła cała butelkę Coca-coli. 🙂 Innym razem widziałam, jak na deser pochłonęła cały creme brulee. Za każdym razem widząc to, ile je i spoglądając na jej sylwetkę nie mogłam się nadziwić, że Aga tak wygląda i ma takie piękne ciało!

Ale taki jest właśnie skutek diety niełączenia, albo raczej sposobu zdrowego odżywiania opartego na diecie niełączenia. Bilansując w organizmie wszystkie dobre składniki odżywcze możemy sobie pozwolić na różnego rodzaju grzeszki, ponieważ „obronią” się one w towarzystwie witamin i minerałów, które na co dzień będziemy sobie dostarczać.

I post scriptum…

Na kilka lat wyrzekłam się swojego ciała. Postanowiłam siebie nie zauważać. Wydawało mi się, że będąc w stałym, stabilnym związku, będąc mamą – nie jest to już istotne. Przestało mnie na chwilę obchodzić jak ja się z tym czuję. Przestałam ufać sobie, swojej intuicji, która podpowiadała mi, że z takim nastawieniem do siebie podążam złą stroną mocy…

Ktoś mógłby pomyśleć: „przecież to tylko ciało, jest tyle ważniejszych rzeczy na świecie…” Być może jest, ale wiele z nas przechodzi w życiu taki moment, kiedy się czegoś wyrzeka. To mogą być różne rzeczy: ciało, kariera, marzenia. Każda z nas ma w sobie taką część, która pod płaszczykiem codzienności czeka na przebudzenie. Czy faktycznie tak musi być?
DSC_0117
Teraz odnajduję znowu dawną siebie kupując ubrania w rozmiarze 36. Z reguły ich nawet już w sklepie nie mierzę. Oszczędzam czas, ponieważ nie muszę się zastanawiać nad tym, jaki fason czy rozmiar ukryje niedoskonałości mojego ciała. Tą energię inwestuję w mój osobisty rozwój, pracę lub po prostu zabawę z dziećmi. Dodaje mi to ZDROWEJ pewności siebie, leczy mnie z kompleksów i sprawia, iż dobrze czuję się sama ze sobą. Mam mnóstwo energii, ponieważ czuję się lekka i zdrowa. ZDROWA, ale nie wychudzona, odmawiająca sobie przyjemności jedzenia czy katująca się dietą 1000 kcal.

Wspaniała i najmądrzejsza na świecie położna Ewa Janiuk powiedziała mi kiedyś:

„Dzieci masz „wypożyczone” na kilkanaście lat, kiedyś odejdą. Partner może być z Tobą do końca życia, ale nigdy nie wiadomo. Natomiast na pewno do końca życia pozostaniesz sama ze sobą. Musisz być szczęśliwa, kochać siebie. Dbać o siebie i dokładnie poznać co tak naprawdę jest dla Ciebie ważne – choć mogą to być różne sprawy dla różnych kobiet.”

Dziękuję Ci Agnieszko, że ponownie pokochałam siebie :*

———

To znowu ja, Agnieszka 🙂

Chciałam wytłumaczyć, że coca – colę traktuje jako lekarstwo i piję ją SPORADYCZNIE, tylko w długiej podróży autem, gdy nie mam ze sobą mojego imbiru. 🙂 Jem dużo, ale w odpowiedni sposób wszystko ze sobą łączę. Jem mnóstwo warzyw i owoców, tylko naturalne jedzenie, bez chemii, pełne Prany. Bardzo chętnie opowiadam o diecie niełączenia, ponieważ wiem, że działa cuda, a lekka kobieta czuje się świetnie w swoim ciele. Nie musimy być chude, aby mieścić się w standardach urody. Ważne jest, byśmy były lekkie, zdrowe, pełne energii i witalności. Wiem, że niezdrowe jedzenie oraz nadwaga kradną nam to wszystko…
Widziałam mnóstwo osób, które schudły tak cudownie i zdrowo jak Magda, dlatego chcę nieść to dalej w świat. 🙂
To naprawdę działa i jest proste, potrzebna jest tylko decyzja i mobilizacja – zmiana nawyków żywieniowych. A to nie jest AŻ takie trudne!

Czasem pytacie mnie w komentarzach o bardzo szczegółowe sprawy – np. że pieczywo, które zawiera w sobie i mąkę i jajka to już jest niezgodne z dietą niełączenia. To już jest przesada – pieczywo to pieczywo, znajduje się w grupie węglowodanów, niezależnie od tego, że jednym ze jego składników są np. jajka. Chodzi o przewagę – tu przewagą jest mąka, a więc to węglowodany.

W diecie niełączenia możemy jeść wszystko (z tym, że posiłki muszą być w odpowiedni sposób ze sobą skomponowane), ale nie musimy objadać się pieczywem – jest tak wiele innych możliwości na wyczarowanie zdrowego posiłku! Pamiętajcie, że warto zawsze mieć pod ręką pieczone warzywa, w razie potrzeby podgrzać je, np. na kolację, z dodatkiem kawałka lekkiego sera. Czasem, właśnie na kolację, wystarczy talerz pieczonych warzyw, z dodatkiem np. dobrego octu balsamicznego oraz świeżych ziół – to jest jak kulinarna wyprawa do Włoch. 🙂

Jeśli chcecie, mogę zrobić na Instagramie taki cykl – będę fotografowała zestawy moich posiłków zgodne z dietą niełączenia i zrobię hasztag #dietanielaczenia. To może być dla Was inspiracją i wskazówką, jak to robić w praktyce. Co Wy na to? Chcecie?

Całujemy Was mocno – ja, oraz dobry Anioł tego bloga Magda. Bez niej by nas (mnie) tutaj nie było!
Dziękujemy Ci Madziu!!!! 🙂 <3

Ps. Aha, bardzo dokładny opis diety niełączenia jest w mojej książce pt. „Smak szczęścia”! 🙂