Najsilniejsza i najpewniejsza droga do duszy wiedzie przez ciało.

/Mabel Dodge/

 

W pewnym momencie mojego życia doświadczyłam poczucia głębokiej dezintegracji. Przestałam wiedzieć kim jestem i czego chcę. Czasami mogłoby się wydawać, że mamy wszystko, a jednak czujemy w sobie głęboką pustkę i tęsknotę nie wiadomo za czym. Wtedy należy przyjrzeć się sobie uważnie. Inaczej niż zwykle, ponieważ jest to nasze wewnętrzne wołanie o potrzebę zmian i rozwój.

Psychologią interesowałam się już jako nastolatka. Przeczytałam na jej temat setki książek i publikacji. Zdecydowałam się nawet na studia psychologiczne. Uznałam wreszcie, że moja wiedza w tym temacie jest już tak szeroka, że sama mogę sobie pomóc, gdy będę miała jakiś problem. Dużo rozmyślałam i analizowałam. Samą siebie, swoje związki, sytuacje zawodowe, towarzyskie oraz rodzinne. Byłam w tym całkiem niezła. Myślenie analityczne sprawiało mi przyjemność, ponieważ dawało poczucie, że nad wszystkim panuję i wszystko kontroluję. „Muszę to przemyśleć” – to była moja odpowiedź na każde zagadnienie. Tak bardzo zagalopowałam się w tym myśleniu i analizowaniu, że pewnego dnia poczułam zupełny chaos w głowie. Moje myśli robiły ze mną, co chciały. Gdy znajdowałam jedną odpowiedź, natychmiast pojawiało się kilkanaście alternatywnych rozwiązań, które rodziły kolejne, i kolejne, i tak bez końca…

Zapragnęłam znaleźć wyjście z tego zagmatwanego labiryntu i pewnego dnia ku mojemu ogromnemu zdziwieniu trafiłam na „kozetkę” psychologa. Usiadłam naprzeciwko Małgosi, terapeutki psychologii Gestalt, zastanawiając się co mnie tam zaprowadziło. Moja własna głowa?

Już na samym początku spotkania zaczęłam bardzo dużo mówić. Miałam przecież tak wiele przemyśleń na niemal wszystkie tematy. Były logiczne i poparte licznymi dowodami pochodzącymi z różnych teorii psychologicznych, książek i wykładów. Moja buzia nie zamykała się aż do chwili, gdy Małgosia zadała mi proste pytanie: „co czujesz?”

Co ja właściwie czuję? Co ja czuję? – myślałam gorączkowo wybita z mojego wywodu. Wszystko, co „czułam”, znajdowało się w mojej głowie. Idąc tym tropem, zaczęłam opowieść o tym, co ja powinnam czuć w tej sytuacji, co prawdopodobnie czuję i co o tym wszystkim myślę. Małgosia wysłuchała mnie ze spokojem, po czym powiedziała:

– No dobrze, wiemy już, co o tym myślisz, a teraz opowiedz, co c z u j e s z.

Gdzie jest we mnie ten punkt, który odpowiada za czucie? W którym miejscu mam go szukać, jeśli nie w głowie? – zastanawiałam się całkowicie zagubiona. Nie znałam odpowiedzi na to pytanie i nie byłam z tego zadowolona. Byłam bezradna i chciało mi się płakać.

Od dziecka uczymy się w szkole logicznego, analitycznego myślenia. Nasz system edukacji nastawiony jest niemal wyłącznie na rozwijanie lewej półkuli mózgowej, która odpowiada za intelekt. Czy ktoś uczy nas korzystania z intuicji, słuchania wewnętrznego głosu oraz odczytywania sygnałów, które przekazuje nam nasze ciało? Czy uczymy się poprawnego oddychania i słuchania swoich najgłębszych pragnień? Nie. Krok po kroku, rok po roku przestajemy być świadomi siebie. Stajemy się rozszczepieni, zdezintegrowani i zupełnie zagubieni. A także samotni, ponieważ nie mamy kontaktu z najważniejszą osobą w naszym życiu – ze sobą. Bez tego kontaktu nie jesteśmy w stanie zbudować żadnej zdrowej, autentycznej relacji z drugim człowiekiem, ponieważ nie widząc i nie czując siebie, nie widzimy i nie czujemy innych.

Podobnie jak większość ludzi najbardziej zaufałam swojemu mózgowi. Czy to jedyny organ, jaki posiadam? Czy inne są mniej ważne? Wiara w intelekt i potęgę umysłu była jedną z największych pułapek i iluzji, jakim dałam się złapać.

 

Co nam mówi nasze ciało?

Każdego dnia wysyłamy tysiące sygnałów na temat swojego samopoczucia. Wysyłamy je nieświadomie do naszego otoczenia, ale również, a może nawet przede wszystkim do samych siebie. Za pomocą naszych ciał nasza podświadomość komunikuje się z nami i wysyła ważne informacje. Czy potrafimy je zauważyć, dostrzec i odczytać? Ja nie umiałam.

Moim pierwszym zadziwiającym odkryciem było to, że właściwie nigdy nie było mnie jednocześnie w całości w jednym miejscu. Gdy moje ciało znajdowało się w porannej kąpieli, mój umysł wędrował albo do wydarzeń z przeszłości, albo planował przyszłość: co zrobię w ciągu tego dnia, za tydzień, za miesiąc… Zdarzało mi się wyjść z wanny zupełnie wyczerpaną, bo w ciągu 10 minut przebyłam długą podróż w czasie, rozwiązując po drodze liczne problemy, które być może nigdy się nie zdarzą. Zwykle znajdowałam się w przeszłości lub w przyszłości, ale prawie nigdy TU i TERAZ. Byłam tak bardzo zajęta analizowaniem wszystkiego, że nie widziałam i nie czułam tego, co TERAZ naprawdę jest. W takiej sytuacji żaden człowiek nie może czuć się zintegrowany, spójny i spokojny, ponieważ jest rozbity na kilka organizmów, a każdy z nich robi coś zupełnie innego. Ja też tak się czułam.

Takie poczucie jest bardzo męczące i prowadzi do wyczerpania, bo zużywamy energię na działania, które nie są konstruktywne. Nie czerpiemy siły z obecnej chwili bezpieczeństwa i spokoju, ponieważ jesteśmy nieobecni.

 

Jak nawiązałam kontakt z własnym ciałem?

Moją naukę bycia TU i TERAZ, która wiedzie do autentycznego zrozumienia tego, co czuję, rozpoczęłam od świadomych spacerów. Codziennie, niezależnie od pogody, szłam przynajmniej na pół godziny do parku. Spacerując, doświadczałam tego, co jest wokół mnie, i tego, co dzieje się ze mną w danej chwili. Nie z moją głową, ale ze mną w tym parku. W każdym stawianym przez mnie kroku. Jak mówi moja przyjaciółka Emilka, „doznawałam”.

Ze zdziwieniem odkryłam, że spacerowałam w tych parkach dziesiątki lub nawet setki razy, jednak wcale ich nie widziałam i tak naprawdę wcale w nich nie byłam. Teraz zaczęłam dostrzegać światło przenikające przez liście drzew, miliony barw, czułam wiatr na skórze, zapach trawy i ziemi. Uśmiechałam się jak dziecko na widok niezwykle zapracowanej wiewiórki. Czułam też samą siebie, każdy swój oddech i krok. Zaczęłam przyglądać się swojej postawie. Przez wiele lat, chodząc po parku, patrzyłam na drogę. Miałam wzrok wbity w ziemię, myśli skupione na analizach i lekko przygarbioną postawę. Postanowiłam sprawdzić, jak się czuję, gdy idę wyprostowana, patrzę przed siebie i widzę wszystko wokół. Okazało się, że jestem lekka i swobodna. Mój umysł zareagował natychmiast na zmianę postawy. Gdy idziemy wyprostowane, z czystą, swobodną głową, na twarzy automatycznie pojawia się uśmiech.

Umysł ma wpływ na nasze ciało, postawę i sylwetkę. Ale również ciało ma taki sam wpływ na umysł. To działa w obie strony.

Gdy nauczyłam się odczytywać sygnały napięcia, które wysyła moje ciało, zaczęłam przyglądać się innym ludziom. Byłam zaskoczona, jak wiele można powiedzieć o stanie ich ducha, obserwując jedynie sylwetkę. Dłonie zaciśnięte w pięści, przygarbione plecy, zmarszczone brwi, niekontrolowane, nerwowe ruchy kolanem świadczyły o ich złym samopoczuciu. O symptomach napięcia nerwowego możemy czytać w książkach i uczyć się na wykładach, jednak jest to jedynie teoria. Staje się prawdziwą wiedzą i wiąże z doświadczeniem dopiero wtedy, gdy odnajdziemy je w sobie, rozpoznamy i nazwiemy. Są to sygnały uniwersalne, bliskie każdemu człowiekowi, ponieważ wszyscy jesteśmy gałęziami tego samego drzewa. Rozumiejąc i czując siebie, zaczynamy rozumieć i czuć innych ludzi. Wtedy kończy się poczucie osamotnienia.

 

Zacznij słuchać siebie

Każda prawdziwa przemiana jest procesem stopniowym i powolnym. Jeśli osiągniemy chwilową świadomość, staniemy jedynie na początku drogi. Wprowadzenie zmian w naszym myśleniu wymaga czasu. Przyglądanie się sobie, łapanie się na tym, że myśli uciekają w inną stronę (co będą robiły, bo do tego przywykły), jest długotrwałym procesem i nie przyniesie natychmiastowych efektów. Nie zmienimy sposobu, w jaki przywykłyśmy myśleć przez lata, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. To jest trening, nauka czegoś zupełnie nowego. Umysł musi mieć czas, by się przystosować do zmieniającej się sytuacji i zacząć wysyłać zupełnie inne informacje. To jest jak przebudzenie ze snu, który trwał przez wiele długich lat. Warto jednak starać się obudzić, ponieważ nowe spojrzenie na świat jest prawdziwą i bezcenną wartością. Daje poczucie spokoju i świadomości, które otwierają nas na radość.

Uważne spacery były moim pierwszym krokiem. Następnie nową świadomość zaczęłam przenosić na inne obszary życia. Wszystkie. Nauczyłam się dostrzegać proste przyjemności i czerpałam z nich wielką siłę. Dzięki temu mogłam napisać Smak życia, który powstał z prawdziwej radości przebudzonej świadomości. Nauczyłam się BYĆ w gotowaniu, krojeniu, nakrywaniu do stołu. Nauczyłam się BYĆ w kolorze pomidora, papryki, bakłażana i szafranu. W każdym zapachu, widoku i smaku. Czerpanie z tego, co JEST, rodzi poczucie prawdziwej wdzięczności. Ja naprawdę wtedy zrozumiałam, czym jest smak życia! I nie mogłam pojąć, jak mogłam przez tak wiele lat trwać w stanie hibernacji i uśpienia. Jak mogłam nie zachwycać się, nie doceniać i nie dziękować za to, co jest w danej chwili. Gdy jesteśmy świadomi tego, co jest tu i teraz, możemy wgryzać się w życie, chwytać je garściami, zanurzyć się w nim, smakować je i czerpać z niego radość. Bo życie jest tylko TU i TERAZ. Nie istnieje nic poza tą chwilą.