Moja wewnętrzna przemiana zaczęła się od poczucia głębokiego bólu. Jednak nad samą istotą bólu zaczęłam zastanawiać się znacznie później – gdy przyszła na świat moja Córeczka. Jeżdżąc na zajęcia, które przygotowywały mnie do porodu, usłyszałam zdanie: „ból może być dobry, może być naszym sprzymieżeńcem”. Powiedziała je wspaniała położna  Ewa Janiuk, mój autorytet  – nie tylko jako wybitna położna, ale również bardzo mądra kobieta.

Jednak wtedy mój wewnętrzny głos sprzeciwił się. „Jak to ból jest dobry?! To nieprawda!” – myślałam zbuntowana (zapewne jak większość z Was :). Zaczęłam stawiać opór, mnożąc na szybko przykłady, które obalają prawdziwość tego twierdzenia. Zatrzymałam jednak swoje „wszystko najlepiej wiedzące” ego i przyjrzałam się temu z otwartością i pokorą ucznia w szkole życia.

„Bez bólu nie ma naturalnego porodu”.

Bez bólu nie ma naturalnego porodu… Nie piszę teraz tego zdania myśląc jedynie o fizycznych narodzinach, ale również  o tych… metafizycznych. Ten fizjologiczny poród stał się dla mnie ich wspaniałą metaforą.

Zrozumiałam to doskonale później, gdy już rodziłam Helenkę.

Bo kiedy czujemy fizyczny ból zaczynamy szukać sposobu, aby przestało boleć. Powiedzmy – siedzisz w niewłaściwy sposób lub zbyt długo w tej samej pozycji i zaczynasz odczuwać ból. Jest to znak, że trzeba tę pozycję zmienić. Bo jeśli tego nie zrobisz, możesz coś sobie uszkodzić, nadwyrężyć itd. W tej sytuacji ból jest Twoim sprzymierzeńcem – daje Ci znać, że trzeba coś zmienić. Chroni Cię. Tak naprawdę czyni to od dziecka – chroni przez ogniem, chłodem, uszkodzeniami ciała itd. Gdyby nie ból, moglibyśmy zrobić sobie poważną krzywdę!

W czasie naturalnego porodu ból jest niezbędny – daje nam znać, że czas zabrać się do pracy. Jeśli nas boli podczas porodu to znaczy, że musimy ruszać się, by znaleźć odpowiednią pozycję, aby tego bólu się… pozbyć. To właśnie ból jest naszym motorem, aby wykonać tę niesamowitą pracę i gigantyczny wysiłek jakim jest urodzenie dziecka. Ból nie jest naszym wrogiem – jest naszym sprzymierzeńcem! Pomaga nam urodzić dziecko.

My jednak tego bólu… boimy się i go unikamy. Nie rozumiejąc jego istoty robimy wszystko, aby go nie czuć. I nie dotyczy to tylko porodów. Ból ciała to zwykle znak od naszego organizmu, że coś jest nie tak. Ból pragnie nas ochronić przed czymś… gorszym. Robi wszystko co w jego mocy, aby uchronić nas przed cierpieniem.

Na przykład: po zjedzeniu niezdrowej, zbyt ciężkiej potrawy boli nas brzuch. Co z tym bólem robi większość osób? Zobacz reklamy w telewizji – ile w nich środków na trawienie! Ta niestrawność to znak od naszego niezwykle mądrego organizmu, że takie pożywienie nam nie służy! To jest wołanie – „nie rób tak! Pochorujesz się od takiego pożywienia!!!!” Wyjściem z sytuacji nie są medykamenty, ale zmiana nawyków żywieniowych. Uśmierzanie tego bólu i trwanie w takim stylu odżywiania jest pogarszaniem sytuacji – prowadzi do bardzo poważnych chorób. Zostały one nazwane „chorobami cywilizacyjnymi”. Jesteśmy bowiem  cywilizacją, która nie potrafi konfrontować się z bólem i nie potrafi się od niego uczyć. Unikając bólu i nie wyciągając wniosków z lekcji, jakie ze sobą niesie, okaleczamy swoje ciała i… swojego ducha.

Zapewne wiesz, że dawne cywilizacje jako element inicjacji w dorosłość często zadawały ból. Przejście przez takie wyzwanie czyniło człowieka mądrzejszym, bardziej wrażliwym, empatycznym, odpowiedzialnym, ale również silniejszym. Ponieważ ból nie jest po to, aby nas złamać – ból jest po to, aby nas wzmocnić.

Żyjemy w cywilizacji, która zupełnie tego nie rozumie. W cywilizacji, która stworzyła tabletki na wszystko. Często jest to niezwykle pomocne, nie przeczę! Leki przeciwbólowe dla bardzo cierpiących, chorych ludzi to prawdziwe błogosławieństwo! Nie o takie leki przeciwbólowe mi chodzi. Mam na myśli te codzienne, chronicznie przyjmowane środki na niestrawność, które podtrzymują nasze złe nawyki żywieniowe. Chodzi mi np. o tabletki od bólu głowy zażywane przez palaczy, aby pomagały im nadal trwać w nałogu. Ból głowy daje nam znać, że te papierosy nam nie służą, że trują. „Przestań palić” – krzyczy mądry organizm. Przestań mnie truć! A człowiek co robi? Nie słucha, tylko złości się na ból głowy i przyjmuje kolejna tabletkę, po czym truje się jeszcze bardziej. Prawda jest taka, że większość palaczy truje się podwójnie – papierosami + tabletkami od bólu głowy. Bardzo wiele osób jeszcze aspartamem w gumach do życia, aby zabić niesmak w ustach. Robią to, aby przetrwać w tym nałogu do czasu, aż doprowadzą się do bardzo poważnych chorób. Wtedy dopiero ten ból staje się tak dotkliwy, że nie można go już dłużej ignorować. Bo ciężko znaleźć środki, aby go uśmierzyć. Pojawia się również strach – strach o życie… Tym razem to już przestają być tylko odległe, abstrakcyjne wizje, ale bardzo realny strach. Dopiero wtedy przychodzi otrzeźwienie i … poczucie żalu…. Żalu o to, że w porę czegoś się nie zmieniło…

Dokładnie tak samo dzieje się z bólem wewnętrznym. Ludzkość jest zadziwiająco kreatywna w wymyślaniu coraz to bardziej wyszukanych metod, aby ten wewnętrzny ból zagłuszyć. Aby nie konfrontować się z nim. Aby udawać, że w ogóle go nie ma.

Picie alkoholu jest wpisane w naszą kulturę tak mocno, że w ogóle nie zastanawiamy się nad tym… dlaczego w ogóle pijemy. Wyrastamy w tym. Od dziecka słyszymy „romantyczne” stwierdzenia: „piję po to, aby zagłuszyć ból dusz”, albo „ból istnienia”. W naszej kulturze ten ból istnienia stał się tak wyniesiony na piedestał, że ludzie poszukują sposobów, aby zadawać sobie go jeszcze więcej. Wszystkie te pokręcone, dziwaczne związki międzyludzkie. Ból, którzy kochankowie wyrządzają sobie wzajemnie często jest jedynym uczuciem, które naprawdę ich łączy….

Alkohol, papierosy, narkotyki, zakupy, telewizja, plotki, komputer i cała masa innych „rozrywek” często służy temu, aby… nie czuć wewnętrznego bólu. Aby go zagłuszyć. Aby oszukiwać siebie, że go nie ma. Że wszystko jest super.

Tym czasem ten wewnętrzny ból ma sens. Jest potrzebny. Jest naszym lekarzem.

Co robi mądry człowiek, gdy ból puka do jego drzwi? Otwiera je szeroko, na oścież, zaprasza go do środka i pyta: „co mi przynosisz?”, ponieważ ból jest ważnym posłańcem. Jest lekarzem. Jest nauczycielem. Jest drogą do naszego uzdrowienia.

Dopiero wtedy, gdy przestaniemy udawać, że tego bólu nie ma, gdy zaprosimy go do środka i pogadamy z nim szczerze i uczciwie – możemy naprawdę wzrastać. Możemy naprawdę uleczyć nasze życie. Ponieważ ból pragnie pokazać nam to, co w tym życiu jest niewłaściwe. Co w tym życiu jest chore. I co wymaga naprawy.

Dopiero dostrzegając ten ból, konfrontując się z nim i wyciągając z niego wnioski, jesteśmy w stanie przejść przez proces  oczyszczenia i uzdrowienia. Wtedy ten ból odchodzi, a my zaczynamy żyć takim życiem, jakie zostało nam przeznaczone.

Ten ból pojawia się więc w sytuacjach związanych z naszymi związkami, z naszą pracą, z naszym szeroko pojętym stylem życia. Jeśli pragniesz prawdziwego uleczenia, ucz się od swojego bólu. Nie unikaj go, zawsze pytaj jakie dary ze sobą przynosi. Ponieważ życie nie jest po to, aby nas karać. Życie nie jest bólem i cierpieniem. Życie nie jest karą za grzechy. Życie służy temu, byśmy wzrastali. Rozwijali się. Wznosili.

Moje przebudzenie dziesięć lat temu było przejściem przez wielki ból, który wcześniej wypierałam.   Ból, którego nie chciałam widzieć. Zagłuszałam go i udawałam, że nie istnieje. Chowałam w mrokach swojej podświadomości. Konfrontacja z tym wszystkim wniosła do mojego życia uzdrowienie i oczyszczenie. Oczywiście nie stało się to z dnia na dzień – był to proces. Cały bezcenny, głęboki proces, za który jestem wdzięczna.

Gdy teraz coś mnie boli zastanawiam się, „co mi przynosisz?”. I nie ważne jest, czy boli mnie brzuch, kręgosłup czy dusza. Staram się dać sobie czas, aby naprawdę zobaczyć dar, który jest za tym bólem ukryty.

Z duszą muszę „pogadać”, popisać, wymodlić się po swojemu. Jeśli odczuwam bóle fizyczne, to zastanawiam się gdzie popełniłam błąd i jak go mogę naprawić, aby nie brnąć w szkodliwe nawyki. Sięgam również po książkę, np. „Twoje ciało mówi: pokochaj siebie” Lise Bourbeau. Tak w szybki sposób odczytuję kod mojej duszy i podświadomości, które dają wyraźne znaki poprzez fizyczne dolegliwości i choroby mojego ciała. Ale przede wszystkim nie ignoruję bólu, nie złoszczę się na niego, nie wypieram go – traktują jako sprzymierzeńca. Jako bezcenne znaki wysyłane przez moje mądre ciało. Przez całą moją Istotę.

Świadomie przechodząc przez ból stajemy się silniejsi. Nie chodzi o to, aby celowo zadawać sobie ból i masochistycznie zanurzać się w nim w nieskończoność. Przeciwnie – świadoma, przytomna konfrontacja z bólem jest drogą do oczyszczenia i uzdrowienia.

Jeśli boli nas coś z związku z naszą pracą, z naszym związkiem, to jest dokładnie tak, jak podczas bólu nogi w niewygodnej pozycji podczas siedzenia – jest to znak, że trzeba się ruszyć i coś zmienić! Bo pozostając w tej samej „pozycji” możemy zrobić sobie większą krzywdę!

Ból nie jest naszym wrogiem. Ból jest naszym sprzymierzeńcem. Nauczycielem. Dobrych rad tylko słuchamy z pobłażaniem: może kiedyś coś zmienię… Ale naprawdę słuchamy dopiero wielkiego bólu i cierpienia. Jednak ono nie musi pojawić się w naszym życiu, jeśli będziemy wcześniej słyszały i reagowały na mniejsze znaki, jakie nieustannie wysyła nam organizm. Cierpliwie, najpierw cichutko, krok za krokiem, dzień za dniem… Dopiero później staje się głośnym krzykiem, którego nie można dłużej ignorować. Nie czekaj na taką katastrofę. Nie musisz 🙂

Ból jest naszym sprzymierzeńcem, ponieważ stara się nas ochronić przed czymś znacznie gorszym – przed cierpieniem. Ucz się od swojego bólu, by wzrastać w mądrości. Bo przechodząc na drugą stronę możesz odnaleźć wielkie, olśniewające… szczęście!

Na tym polega wielki paradoks życia – za wielką ciemnością jest dla nas ukryte wielkie światło 🙂

Odnajdź je!

Czego z całego serca Ci życzę!!!!! 🙂

Agnieszka

Ps. Dziękuję Ewa Janiuk www.zdrowarodzina.pl ! 🙂